Na celowniku mają znaleźć się finanse PZPN, czyli około 40 mln zł, którymi co roku dysponują działacze z ul. Miodowej w Warszawie. "Związek zbankrutuje i tak załatwimy tę sprawę" - mówi DZIENNIKOWI ważny polityk PO. Taki scenariusz potwierdzili nam również inni posłowie partii Donalda Tuska, także z sejmowej komisji sportu.
Na początku listopada do związku mają wejść kontrolerzy skarbowi wysłani tam przez prokuraturę. Pretekstem do rozpoczęcia akcji mają być środowe przesłuchania Zdzisława Kręciny, sekretarza generalnego PZPN. Dwa dni temu ten wpływowy działacz trafił do prokuratury, która postawiła mu dwa zarzuty. Oba są natury finansowej.
Co badają prokuratorzy? Jak Kręcina dzielił związkowe pieniądze - twierdzą informatorzy DZIENNIKA.
To kilkaset tysięcy złotych, które PZPN miał przekazać na zajęte przez komornika konta GKS Katowice. Były to pieniądze za transmisje telewizyjne od Cyfry Plus.
Kręcina jednak nie przesłał ich, jak powinien, na konto zadłużonego klubu. Wraz z kolegą z PZPN Eugeniuszem Kolatorem rozdysponował te pieniądze według własnego uznania między wierzycieli śląskiego klubu.
"W taki sposób dzieliło się pieniądze PZPN, decydowało nie prawo, ale kolesiostwo. Prokuratura wie o tym już od grudnia ubiegłego roku. Dlatego wejście policji skarbowej byłoby doskonałym posunięciem, można by sprawdzić, czy prowadzenie finansów na gębę nie było regułą w związku" - tłumaczy DZIENNIKOWI osoba znająca szczegóły śledztwa. Teraz w trakcie najnowszej rozgrywki z PZPN kwestie finansowo-skarbowe maja być traktowane priorytetowo.
"Nie wiem, czy takie metody mają sens, za ministra Lipca z PiS mieliśmy już wszelkie możliwe kontrole i nic nie wykazały. Trudno więc mi się odnieść do tych politycznych spekulacji. Mam nadzieję, że po wyborach minister sportu zaakceptuje nowego prezesa związku, usiądzie i zacznie z nim rozmawiać" - odpiera zarzuty Zbigniew Koźmiński, rzecznik PZPN.
Rząd nie zamierza rezygnować też z innych działań o charakterze prokuratorskim. Wczoraj przez cały dzień we wrocławskiej prokuraturze przesłuchiwany był Janusz Wójcik, były trener reprezentacji Polski i do 2007 r. członek Wydziału Szkolenia PZPN. Prokuratorzy postawili mu 11 zarzutów korupcyjnych. Dotyczą one jego działalności trenerskiej w sezonie 2003/2004. Gdy prowadził broniący się przed spadkiem Świt Nowy Dwór miał za pośrednictwem "Fryzjera" kupować mecze dla tego klubu. "Były trener reprezentacji jest podejrzewany o przekazanie w sumie kilkuset tysięcy złotych łapówek" - poinformował prokurator Edward Zalewski, szef wrocławskiego oddziału Prokuratury Krajowej prowadzącej śledztwo w sprawie korupcji w polskiej piłce. Były selekcjoner, według nieoficjalnych informacji z prokuratury, nie przyznał się do kupowania meczów. Jednak na jego niekorzyść w tym tygodniu zeznali trzej byli działacze Świtu Nowy Dwór zatrzymani przez CBA.
Wczoraj DZIENNIK ujawnił, że przy okazji zatrzymania Wójcika doszło do konfliktu na linii rząd - Centralne Biuro Antykorupcyjne. Ujawniliśmy, że Mariusz Kamiński, szef CBA, w przeddzień zatrzymania Wójcika wysłał skargę do ministra sprawiedliwości. Domagał się wytłumaczenia, dlaczego nie zezwolono jego funkcjonariuszom na zatrzymanie byłego selekcjonera polskiej reprezentacji, skoro to CBA zebrało cały materiał dowodowy. Minister Zbigniew Ćwiąkalski w czwartek tłumaczył, że sprawa nie ma podtekstu politycznego. Nie wyjaśnił jednak, dlaczego to właśnie policji przydzielono realizację tego spektakularnego zadania. "To nie CBA, nie policja, nie CBŚ ani żadna inna służba decyduje o tym, jaki fragment czynności procesowych zostanie jej powierzony. O tym decyduje prokurator. I w związku z tym, nie ma tu nic nadzwyczajnego" - przekonywał Ćwiąkalski.