Niedzielny mecz z Wisłą będzie dla Choto wielką szansą. Nie tylko na to, by udowodnić, że potrafi powstrzymać Pawła Brożka, ale także na promocję swojej osoby. "Nie lubię wypowiadać się przed meczem o nadchodzącym spotkaniu. Mam taką zasadę, do tej pory przynosiła mi szczęście. Czy się denerwuję? Za stary jestem" – uśmiecha się 27-letni zawodnik. "Grałem już w kilku takich meczach i wiem, co to znaczy, a więc po co się denerwować. A Paweł? To świetny zawodnik, szanuję go, ale tym razem nie ma prawa strzelić nam bramki" – dodaje obrońca.
Do tej pory obserwujący Choto przedstawiciele innych klubów nie podzielali zachwytów nad umiejętnościami czarnoskórego obrońcy Legii. Zarzucali Dicksonowi zbyt dużą nonszalancję w grze. Co podobało się kibicom, niezbyt przekonywało ewentualnych kontrahentów. Zawodnikowi udało się to jednak zmienić. Choto pozbył się też w końcu nadwagi, która była przyczyną wielu urazów, jakie mu się przytrafiały. Od razu wpłynęło to pozytywnie na ocenę jego osoby. Przedstawiciele Nantes i Ankarasporu byli na meczu z Lechem w Poznaniu (0:0) i trybuny opuszczali bardzo zadowoleni.
Rozwiązania są trzy. Legia zejdzie trochę z ceny i sprzeda obrońcę z Zimbabwe lub przedłuży z nim kontrakt, ale na o wiele dogodniejszych dla zawodnika warunkach, bo obecne (140 tys. euro netto) nie są dla niego zadowalające. Ostatnim, najmniej prawdopodobnym wyjściem, jest wypełnienie przez piłkarza wygasającego w połowie 2010 roku kontraktu i znalezienie nowego klubu. Tyle, że wówczas będzie zbliżał się już do trzydziestki i na dobry kontrakt w dobrym zespole raczej nie będzie mógł liczyć.
Sam zawodnik jednak wcale nie pali się do wyjazdu z Warszawy. "W Legii jest mi bardzo dobrze. Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, jakie plany ma wobec mnie Bóg. Może inne, niż ja sam? Dlatego nie mam zamiaru teraz o tym myśleć. Przed nami arcyważny mecz z Wisłą i tylko to zaprząta moją głowę. O przyszłości porozmawiamy po zakończeniu rundy" – mówi Choto DZIENNIKOWI.
Defensor Legii wraz z kolegami będzie miał w niedzielę ułatwione zadanie, bowiem wiślacy przyjadą do stolicy w osłabionym składzie. Trener Maciej Skorża w dwóch kolejnych meczach (z Legią i Ruchem Chorzów) nie może wystawić do gry Rafała Boguskiego, którego Komisja Ligi ukarała dyskwalifikacją za kopnięcie bez piłki Macieja Michniewicza z Piasta Gliwice. A przecież Boguski to drugi po Pawle Brożku strzelec krakowskiego zespołu. W tym sezonie strzelił już cztery gole.
W spotkaniu z Piastem napastnik Wisły był trzymany w polu karnym rywala. "Trwało to dłuższą chwilę. Nie mogłem się z tego uścisku uwolnić, a sędzia nie reagował. Odwróciłem się i kopnąłem Michniewicza. Trochę po aktorsku padł na murawę i dopiero wtedy arbiter Bakaluk wkroczył do akcji. Na jego żądanie przeprosiłem Michniewicza, potem już z własnej inicjatywy zrobiłem to ponownie. Michniewicz nie miał do mnie pretensji. Myślałem, że zamknęliśmy sprawę, tym bardziej, że nie jestem boiskowym brutalem. Nigdy nie dostałem nawet żółtej kartki za niesportowe zachowanie" – mówi rozżalony wiślak.
"Żałuję, to był niepotrzebny odruch. Jestem tylko rozgoryczony, że nie dano mi szansy się wytłumaczyć. Nie mogąc się bronić, zostałem potraktowany gorzej niż przestępca".
>>>Zawieszony piłkarz Wisły: Jest mi wstyd
Zupełnie inny punkt widzenia ma rzecznik Ekstraklasy Adrian Skubis. "Komisja Ligi nie ma obowiązku wzywania w celu złożenia wyjaśnień. W przypadku Rafała Boguskiego komisja uznała, że zachował się on wybitnie niesportowo i gdyby dostrzegł to sędzia, Boguskiemu z automatu należałaby się czerwona kartka. A kara wyrzucenia z boiska jest karą dyskwalifikacji na dwa mecze i ma rygor natychmiastowej wykonalności" – mówi.
KL orzekała na podstawie zapisu wideo, bo Bakaluk nie opisał zdarzenia. Krakowianie po otrzymaniu orzeczenia podejmą decyzję, czy się odwoływać.