Książka jest potrzebna każdemu arbitrowi, obserwatorowi nawet w klasie B. Po kilka egzemplarzy powinno być w każdym klubie, bo przecież sięgać powinni po nie działacze, trenerzy i piłkarze. To dla PZPN znakomity interes, bo innej możliwości pozyskania „Przepisów gry w piłkę nożną” jak poprzez centralę nie ma.

Reklama

"Na naszym terenie potrzeba tysiąc egzemplarzy, ale gdy dowiedziałem się, jaka jest szacunkowa cena, to ręce mi opadły. Prosiłem, żeby przesłali mi książkę w wersji elektronicznej, to sam sobie ją wydrukuję za parę złotych i rozdam w terenie, ale oczywiście się nie zgodzili" - mówi wiceprezes Dolnośląskiego ZPN Andrzej Padewski.

Wczoraj dowiedział się, że książka cudownie potaniała do 15 złotych. "Dobre i tyle, ale niesmak pozostał. Nie można zarabiać na ludziach, którzy co kilka lat są przecież zmuszeni do takiego zakupu. PZPN mógł sprzedać książki za taką cenę, by odzyskać poniesione koszty produkcji, ale ktoś uznał, że warto zarobić" - mówi Padewski DZIENNIKOWI.

"Słyszałem, że ktoś gdzieś próbował sprzedawać <Przepisy> za 20 złotych, ale my nie mamy z tym nic wspólnego. A jak będzie jakaś nadwyżka, to pójdzie do kasy PZPN. Ja w każdym razie na tym nie zarabiam" - mówi szef Kolegium Sędziów Sławomir Stempniewski, jeden ze współautorów polskiej wersji książki.

Reklama

Wcześniej władze piłkarskie podobną pazerność wykazały przy wdrażaniu ogólnopolskiego systemu ewidencji zawodników. Projekt zakładał, że każdy człowiek, który kopie piłkę w jakimkolwiek klubie będzie musiał sobie wyrobić specjalną kartę za 18 złotych, a dzieci, które nie ukończyły 18. roku życia za 9 złotych. W skali całego kraju PZPN mógł na tej operacji zarobić na czysto kilka milionów złotych. Dopiero, gdy małe kluby zaczęły się buntować, piłkarska władza łaskawie zniosła opłaty dla niepełnoletnich piłkarzy.