Dostał pan kiedyś w zęby tylko za to, że jest synem Michała Listkiewicza?
Muszę pana zawieść i powiedzieć, że aż tak radykalnych reakcji na moją osobę to nie było (śmiech). Natomiast zdarza się, że kibice wyzywają mnie na meczach. Dzieje się tak głównie wtedy, gdy spiker przed spotkaniem zbyt głośno przeczyta nazwisko Listkiewicz (śmiech).
Po co panu to całe sędziowanie? Ma pan spokojną pracę w dziale marketingu Telekomunikacji Polskiej, nie lepiej było się jej poświęcić w stu procentach?
Odpowiem tak: dzięki ojcu od małego byłem związany z piłką. Potem na jakiś czas zająłem się koszykówką. Nawet sędziowałem mecze basketu w okręgu warszawskim. W pewnym momencie uznałem jednak, że to nie to. Zaczęło mi brakować zapachu szatni i ruchu na boisku. Dlatego zająłem się futbolem. Zresztą z niezłym skutkiem - teraz jestem liniowym w ekstraklasie.
Wiele osób zarzuca panu, że robi karierę dzięki ojcu.
Ci ludzie... mają poniekąd rację. Bądźmy szczerzy – gdy kilka lat temu zaczynałem, to takich chłopaków ja było w niższych ligach setki. Pewnie ciężej byłoby mnie zauważyć pośród tylu ludzi, gdybym nie nazywał się Listkiewicz. Ale z drugiej strony gdybym miał dwie lewe ręce i nogi, to przecież nikt rozsądny nie dałby mi szansy w zawodowej piłce tylko ze względu na ojca.
Sędziowie główni często krzyczą na swoich liniowych. Ale na pana to pewnie boją się podnieść głos...
Nieprawda. Ja bardzo często dostaje ochrzan. Powód? Liniowi muszą często pomagać arbitrom w wielu kwestiach, choćby takich jak wypełnianie protokołu. A że ja jestem roztargniony, to często się mylę i potem mi się dostaje (śmiech).
Bywa, że piłkarze są dla pana nieuprzejmi?
Rzadko. Kiedyś w IV lidze jakiś chłystek naubliżał podczas meczu mi i mojemu tacie. Ale prędko się mu odgryzłem. Wie pan, ja mam cięty język, nie boję się ostrej wymiany zdań.
Dziennikarzy chyba też się pan nie boi?
Nie, zupełnie.
Jest pan zły na media za to, że w ostatnich latach tak ostro pisały o ojcu?
Tylko na brukowce, które czasem przekraczały granicę dobrego smaku. Ale generalnie ja... lubię dziennikarzy i ten zawód. Przecież tata był kiedyś żurnalistą, wtedy zobaczyłem jak ten świat funkcjonuje. Rozumiem, że media muszą czasem coś podkręcić, by news był bardziej gorący.
Ostatnio jeden z portali napisał, że udziela się pan na forum kibiców Polonii Warszawa. Prawda to czy tylko plotka?
Między trzynastym a dwudziestym rokiem życia byłem zagorzałym fanem Czarnych Koszul. Chodziłem na wszystkie mecze, zamieszczałem swoje opinie w sieci. Teraz już tego nie robię. Ale czy to było coś złego? Uważam, że w futbolu powinni działać tylko ludzie, którzy są kibicami. Takie osoby mają serce do piłki, inaczej niż tak zwani menedżerowie spoza światka, którym często zależy tylko na kasie i robieniu kariery.
Dlaczego poszedł pan w ślady ojca, a nie dziadka, który był aktorem?
Bo fatalnie czułem się na scenie. Podczas szkolnych akademii byłem drętwy jak robot, zupełnie nie radziłem sobie z recytacją wierszy. Dobrze, że dziadek tego nie oglądał, bo by się załamał (śmiech).
Uważa się pan za dobrego sędziego?
Szczerze? Jako arbiter liniowy mogę zaistnieć w Polsce i Europie, gdyż mam talent. Na pewno nie zrobiłbym jednak kariery jako sędzia główny. Prowadziłem zawody w niższych ligach i niczym się nie wyróżniałem, byłem przeciętniakiem.