Trzy lata temu na meczu Jagiellonii Białystok, do której był wypożyczony z Wisły, źle spadł przy interwencji. W jednej sekundzie stał się niezdolny nie tylko do dalszej gry, ale nawet do chodzenia. Oglądając zdjęcia z rezonansu magnetycznego lekarze łapali się za głowy. "W moim kolanie nic nie zostało. Więzadła przednie, tylne i poboczne były zerwane, łękotka do usunięcia, podobnie jak pół rzepki. Do tego chrząstki zostały poruszone. Zostały tylko gołe gości" - wylicza Piekutowski w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

Reklama

Piekutowski w sierpniu skończy 35 lat. Od roku jest na rencie inwalidzkiej. W perspektywie sztuczny staw kolanowy. "Jej okres żywotności wynosi 15-20 lat. Przy mojej posturze będzie niszczyła się szybciej. Przeciągam więc ten czas bez mechanicznego stawu jak najdłużej, a endoprotezę zamierzam wstawić za 15 lat. Bo kiedy się zużyje, to zostanie mi już tylko wózek inwalidzki" - opowiada.

Piekutowski zagrał 56 meczów w ekstraklasie, większość w koszulce Wisły Kraków. Przy dwóch z trzech tytułów mistrza Polski zdobytych z tym klubem miał spory udział. Był solidnym bramkarzem. Bez szans na grę reprezentacji Polski, ale na pewno w ligowej czołówce.

Po kontuzji odwróciła się od niego Jagiellonia Białystok, do której był wypożyczony, odwróciła się też Wisła. Dlaczego? Nie miała gwarancji, że operacja, za którą zapłaci, może się zwrócić. Chcieli przeprowadzić operację jak najtańszym kosztem, wydać jak najmniej pieniędzy. Kiedy było wiadomo, że Piekutowski już nigdy nie zagra, Wisła nalegała na przedwczesne rozwiązanie kontraktu.

"Umyli ręce. Jeszcze przed operacją usłyszałem, że kontuzji doznałem jako piłkarz Jagiellonii i teraz oni muszą się o mnie martwić. (...) Pożegnanie z Wisłą odbyło się w nieprzyjemnej atmosferze, nie pozwalano mi trenować z pierwszą i drugą drużyną. Szefowie klubu powiedzieli, że jestem już niepotrzebny" - narzeka Piekutowski.