Portugalski szkoleniowiec zaskoczył swoimi wyborami personalnymi. W wyjściowej jedenastce na czwartkowe spotkanie zabrakło przynajmniej dwóch piłkarzy, którym miejsce w podstawowym składzie należało się jak psu buda. Takie decyzje selekcjonera mogą nosić znamiona "sabotażu".
Dziwne wybory selekcjonera
Matty Cash na starcie sezonu imponuje formą. Obrońca Aston Villa notuje świetne występy w najsilniejszej lidze świata - angielskiej Premier League. Podobnie Sebastian Szymański, który po letnim transferze do Fenerbahce Stambuł praktycznie z miejsca stał się gwiazdą swojej nowej drużyny.
Dziwić może też brak Pawła Wszołka i Bartosza Slisza. Obaj gracze warszawskiej Legii zarówno w polskiej Ekstraklasie, jak i eliminacjach Ligi Konferencji pokazali, że aktualnie prezentują życiową dyspozycję.
Wszyscy wymienieni jednak od pierwszego gwizdka sędziego zasiedli na ławce rezerwowych. Zamiast nich wyjściowym składzie Portugalczyk posłał do boju Jakuba Kamińskiego i Michała Skórasia, którzy w swoich klubach nie grają, czy dawno niewidzianego w kadrze Grzegorza Krychowiaka, a występującego na co dzień w egzotycznej lidze Arabii Saudyjskiej. Efekt?
Po pierwszej połowie 0:0, 0:0 z WYSPAMI OWCZYMI! Biało-czerwonych schodzących do szatni żegnały gwizdy. Nic dziwnego. Kibice zapłacili sporo za bilety, jak za towar najwyższej klasy, a otrzymali w zamian żenujące widowisko. Gwiazdorzy Barcelony (Robert Lewandowski), Juventusu Turyn (Wojciech Szczęsny), czy Napoli (Piotr Zieliński) nie potrafili poradzić sobie z autsajderem europejskiego futbolu.
Brak awansu będzie wstydem
Santos miał dać nową jakość reprezentacji Polski. Zakontraktowanie szkoleniowca z sukcesami i z bogatym CV dawało taką nadzieję. Wyszło niestety jak zawsze. Dużo dymu mało ognia. Styl gry biało-czerwonych nie poprawił się. Oczy od patrzenia na ich popisy nadal bolą, a w porównaniu do poprzedników wyniki pod wodzą Portugalczyka są fatalne.
Jak tak dalej pójdzie, to Santos będzie pierwszym selekcjonerem od czasów Waldemara Fornalika, któremu z biało-czerwonymi nie udało się awansować na wielki turniej. Choć po losowaniu grup eliminacyjnych Euro 2024 zadanie wydawało się proste.
Brak awansu będzie kompromitacją, a jeszcze gorsze będzie to, że ostatecznie zmarnowane zostanie czas, gdy w reprezentacji Polski grał najlepszy napastnik świata. Dla Roberta Lewandowskiego Euro 2024 będzie ostatnią szansą na grę na wielkim turnieju i tym samym na zapisanie na swoim koncie jakiegoś sukcesu w narodowych barwach.
Przypadkowa ręka pomogła Polakom
Do 73. minuty czwartkowego meczu na PGE Narodowym pachniało sensacją. Polaków uratował przypadkowy karny. Piłka pechowo dla jednego z obrońców rywali w zupełnie nie groźnej sytuacji spadła na jego rękę, a że działo się to w polu karnym, to sędzia nie miał innego wyjścia jak podyktować "jedenastkę".
Wykorzystał ją Lewandowski. Cała sytuacja trochę przypominała nieco sytuację z 1993 roku. Gdy do strzelenia gola San Marino potrzebna była ręka Jana Furtoka.
Po stracie gola z gości uszło powietrze. W efekcie udało się naszym orłom wbić im drugiego gola, ale to nie zmieniło całościowego obrazu. Wymęczone 2:0 z Wyspami Owczymi nie napawa optymizmem przed pojedynkiem z Albanią w Tiranie. To już za trzy dni. Brak zwycięstwa oddali nas jeszcze bardziej od mistrzostw Europy.
W 2016 roku graliśmy na Euro we Francji, w 2018 na mundialu w Rosji, potem były mistrzostwa Europy w 2021 roku i mistrzostwa świata w 2022 w Katarze. Jeśli zabraknie teraz awansu to Santos zamiast zbawcą okaże się grabarzem polskiej piłki.