Nowoczesny stadion wypełniony przez ponad 30 tysięcy widzów. W loży honorowej mieszają się rekiny świata biznesu, kultury i sportu, Jan Kulczyk obok Marka Kondrata i Roberta Kubicy. Na boisku toczy się niezwykle ciekawa rywalizacja piłkarzy, z których najlepsi zarabiają rocznie ponad milion euro. A wszystko dzieje się na przykład w Warszawie.
Science fiction? Niekoniecznie. Z porównania produktu krajowego brutto Polski i krajów zachodnich oraz przychodów generowanych przez kluby wynika, że potencjał naszej ekstraklasy jest 4 - 5 razy większy. Oznacza to, że Legia, która rocznie obraca kwotą 55 mln zł, mogłaby mieć budżet wyrażony podobną sumą, tylko że w euro. Kupowałaby zawodników nie za 600 tys. euro, tylko za 2,5 mln, swoim najlepszym piłkarzom płaciłaby nie 260 tys. euro (tyle zarabiał Roger Guerreiro), ale nawet 1,2 mln.
"Polskie kluby nie wykorzystują swojego potencjału głównie z powodu słabej infrastruktury i zamieszania wokół piłki. Nawet po rozpoczęciu rozgrywek nie wiadomo, kto w której lidze powinien występować. Taki bałagan odstrasza inwestorów" - ocenia Paweł Pawlik z Deloitte.
Na razie to jednak odległa przyszłość. Jak odległa? Polskie kluby mają 2 razy mniejsze przychody niż austriackie i 3,5 razy mniejsze niż belgijskie. Do najbogatszych nawet nie mamy co się porównywać. Kluby włoskie, hiszpańskie i niemieckie mają wpływy 20-krotnie wyższe, a zespoły Premier League - prawie 40-krotnie.
Perspektywy są jednak niezłe. W roku 2008 przychody klubów zwiększyły się o 21 procent, podczas gdy w Anglii zanotowano tylko 7-procentowy wzrost, a w Austrii taki sam spadek. Ekstraklasa może więc przegonić Premier League już... w 2039 roku. Warunek - różnica we wzroście przychodów utrzyma się przez 30 lat.
Takie założenie jest oczywiście czystą fikcją, ale w polskim futbolu na pewno będzie coraz więcej pieniędzy. Skąd ta pewność?
Po pierwsze infrastruktura. W dziesięciu miastach, m.in. Warszawie, Krakowie, Poznaniu, ale także w Białymstoku i Lubinie, powstają nowe stadiony. Za kilkanaście miesięcy kluby będą mogły przyjąć 20, 30, a niektóre nawet 40 tysięcy widzów. Zdecydowanie wzrosną więc ich wpływy ze sprzedaży biletów i cateringu. "Oczywiście pod warunkiem, że kluby potrafią przyciągnąć kibiców odpowiednim poziomem sportowym widowiska" - zaznacza Pawlik.
"Pojawi się też możliwość pozyskania zupełnie nowego rodzaju kibiców. Na stadionie Legii ma powstać około 30 loży VIP. Roczny przychód z każdej z nich można wstępnie oszacować na 100 tys. zł. Razem to jest 3 mln zł w budżecie. Pojawi się też kibic korporacyjny. Podczas Euro 2008 Coca-Cola wykupiła dla swoich pracowników 15 tysięcy takich wejściówek. Zamiast organizować im jakąś popijawę, wolała nagrodzić ich w ten sposób. A przed nami jeszcze sprzedaż nazw stadionów" - dodaje Jacek Bochenek, dyrektor działu konsultingu Deloitte.
Można więc założyć, że Lech Poznań, w którego kasach kibice zostawili w 2008 roku 15,1 mln zł, podwoi albo nawet potroi tę sumę. "Ważne jest, aby właściciele klubów odpowiednio skalkulowali ceny biletów. Wszędzie na świecie otwarcie nowych obiektów związane było ze wzrostem cen, ale nie można też odstraszyć tych najbiedniejszych, za to najbardziej zagorzałych fanów, którzy stanowią sól każdego klubu" - mówi Bochenek.
Nowe stadiony i wyższa frekwencja pociągną za sobą także zwiększenie wpływów klubów z transmisji telewizyjnych i od sponsorów. "Większa medialność meczów musi zaowocować zmianami. Wszędzie w Europie mecze pokazuje się w płatnych platformach cyfrowych, ale u nas Canal + ma ograniczoną liczbę abonentów i nie osiąga wpływów, które gwarantowałyby, że będzie w stanie zapłacić klubom więcej. Jest więc możliwe, że na rynku pojawi się nowy gracz, który będzie chciał mieć ekskluzywny towar na wyłączność. Nie można też wykluczyć, że kluby, tak jak to się dzieje w Hiszpanii i we Włoszech, zechcą same sprzedawać prawa do transmisji, a nawet samodzielnie produkować sygnał" - analizuje Bochenek.
Większa oglądalność dodatkowo wpłynęłaby na zainteresowanie polską ligą ze strony firm. Tym bardziej że zbliża się Euro 2012. "W niedługim czasie na naszym rynku pojawią się partnerzy formatu europejskiego" - przewiduje Pawlik, ale dostrzega też zagrożenie. "Pamiętajmy, że tylko określona część firm jest zainteresowana tym, żeby zaistnieć w futbolu. W Austrii przed Euro 2008 te firmy przeniosły swoje środki z klubów na turniej. W Polsce może być podobnie".