Czas przeszły w odniesieniu do budżetu mistrza Węgier jest jak najbardziej zasadny. Za sam awans do fazy grupowej Debrecen otrzyma z kasy UEFA 7,1 mln euro, a więc 3,5 razy więcej, niż miał do tej pory. A przecież do klubu trafią też pieniądze z tzw. market pool (w ubiegłym sezonie rumuński CFR Cluj zarobił z tego tytułu 1,3 mln euro) oraz premie za ewentualne zdobycze punktowe.
Te pieniądze mogły by trafić na konto Wisły Kraków. Mistrzowie Polski w tym roku mieli wyjątkowo korzystne losowanie w eliminacjach Ligi Mistrzów. Na ich drodze znalazłby się, w trzeciej rundzie, również Debrecen, jednak piłkarze Białej Gwiazdy wcześniej ponieśli wstydliwą porażkę w dwumeczu z estońską Levadią Tallin. Wielka kasa przeszła im koło nosa.
"Oceniając potencjał obydwu drużyn, trzeba przyznać, że Wisła ma silniejszy skład, stać ją na lepszych piłkarzy" - ocenia węgierski menedżer Michael Nagy. "Trudno się temu dziwić, skoro w drużynie mistrza Węgier najlepsi zarabiają zaledwie 120 tys. euro rocznie".
W Wiśle najlepiej opłacany piłkarz Wojciech Łobodziński otrzymuje 350 tys., a budżet klubu wynosi około 8 mln euro. Różnica jest więc ogromna. "Trzeba jednak dodać, że pod względem finansowym Debrecen jest zdecydowanym liderem na Węgrzech. W takich klubach jak Gyoer czy Szekesfehervar najlepszym zawodnikom płaci się 35 - 50 tys. euro. Ferencvaros i Honved mają budżety na poziomie 1,5 mln, Gyoer ma 800 tys." - mówi Nagy.
Od 2001 r. właścicielem klubu z Debreczyna jest lokalny biznesmen Gabor Szima, który posiada większościowy pakiet akcji. Jego partnerem są władze miasta. Szima, członek zarządu węgierskiej federacji piłkarskiej, uczynił z klubu sprawnie działającą firmę. DVSC ma bardzo wielu partnerów reklamowych, świetnie funkcjonuje tam marketing. Przede wszystkim klub zarabia jednak na transferach. Rok temu za 550 tys. euro do FC Brugge odszedł Dorge Kouemaha, dwa lata temu za Balazsa Dzsudzsaka PSV Eindhoven zapłacił aż 2 mln. To właśnie dzięki tym wpływom Szima może płacić swoim gwiazdom znacznie więcej niż konkurencja. I ściągać do siebie najlepszych węgierskich piłkarzy. Teraz owocuje dobra praca prowadzona tam od kilku lat.
Co warte podkreślenia, o sile Debrecena stanowią głównie Węgrzy. W klubie jest co prawda kilku obcokrajowców, ale pewny miejsca w składzie może być tylko francuski napastnik Adamo Coulibaly. I bez stranierich udało się całkowicie zdominować ligę węgierską. W pięciu ostatnich sezonach Debrecen cztery razy zdobywał mistrzostwo Węgier, a raz wicemistrzostwo.
Po awansie do Ligi Mistrzów, osiągniętym niejako z marszu, Szima szybko udowodnił, że nie zamierza zadowalać się sukcesem. Jeszcze przed rozpoczęciem fazy grupowej pozyskał czterech klasowych graczy, w tym dwóch reprezentantów kraju. Za 200 tys. euro z Vasasu Budapeszt kupiony został Zsolt Leczko, za 100 tys. z FC Sion trafił do Debreczyna Macedończyk ze szwajcarskim paszportem Mirsad Mijadinoski. Na zasadzie wolnego transferu zakontraktowano także Roberta Feczesina (z Brescii) i Zsolta Szelesiego (Racing Strasbourg). "Debrecen to dobry zespół. Grają bardzo szybko i ofensywnie. A z nowymi zawodnikami będą jeszcze silniejsi" -przewiduje Nagy.
Jednak nad Dunajem realnie ocenia się szanse w Lidze Mistrzów. W konfrontacji z Liverpoolem, Olympique Lyon i Fiorentiną o niespodziankę będzie bardzo trudno. "Ale nikt się tym nie przejmuje. Na Węgrzech po awansie do Champions League zapanowała prawdziwa euforia. Klub z Debreczyna będzie grać nie na własnym stadionie, który ma pojemność zaledwie 7,6 tys. miejsc, ale na największym obiekcie w kraju, na Nepstadionie w Budapeszcie mogącym pomieścić 69 tys. widzów. Na pewno przyjdzie bardzo wielu kibiców" - mówi Nagy.
Najpierw Węgrów czeka jednak wyjazdowy mecz w mieście Beatlesów. Fani DVSC polecą do Anglii trzema samolotami. Koszt takiej wycieczki to 118 tys. forintów, czyli ok. 400 euro, porażka z krezusami z Anfield Road jest niemal pewna, ale który kibic nie chciał by obejrzeć takiego meczu?