Przed tygodniem poznaniacy w fatalnym stylu przegrali na wyjeździe z mistrzem Islandii 0:1. Czwartkowy rewanż zapowiada się dla Lecha jako jedno z najważniejszych spotkań w tym sezonie. Odpadnięcie z Islandczykami i brak awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji to nie tylko wstyd dla klubu, ale przede wszystkim porażka na gruncie sportowym. A kibice Lecha mają prawo się obawiać, bowiem poznaniacy są tylko tłem drużyny, która niespełna trzy miesiące temu sięgnęła po tytuł.
Podczas konferencji prasowej dziennikarze przypomnieli trenerowi Johnowi van den Bromowi historię sprzed ośmiu lat, kiedy to lechici w kwalifikacjach Ligi Europy odpadli z innym islandzkim zespołem - Stjarnan Gardabaer. Wówczas "Kolejorz" przegrał pierwsze spotkanie na wyjeździe 0:1, a w Poznaniu padł wynik bezbramkowy.
Oczywiście, rozumiem obawy kibiców, my też się obawiamy. Nasi fani chcą oglądać wygrywający zespół, grający dobry futbol. Natomiast, jak myślicie - czego ja chcę? Oczywiście tego samego i nad tym ciężko pracujemy. Kibice są niezadowoleni i ja to rozumiem, by my też nie jesteśmy szczęśliwy z wyników, jakie dotąd osiągnęliśmy - mówił holenderski trener, który jednocześnie podkreślił, że wierzy w awans, gdyż to jego zespół ma więcej jakości.
Jutro jest niezwykle ważne spotkanie, dla nas, dla kibiców i całego klubu. Jeśli przegramy, jest "poza Europą", dlatego wiemy, co mamy zrobić. Jestem przekonany na 100 procent, że jutro awansujemy do kolejnej rundy, bo mamy więcej jakości niż nasz przeciwnik. Mówiłem o tym już przed pierwszym meczem i nadal tak uważam - podkreślił.
Zdaniem szkoleniowca, największym problemem drużyny w Reykjaviku była gra w ofensywie. Lech nie miał pomysłu na kreowanie sytuacji i właśnie nad tym elementem piłkarze pracowali w ostatnich dniach.
Na pewno będziemy częściej w posiadaniu piłki niż Vikingur, natomiast zawsze pojawia się pytanie, co zamierzasz zrobić z tą przewagą. Musimy tworzyć odpowiednie przestrzenie na boisku, dokonywać właściwych wyborów. Ważna będzie kontrola nad meczem, ale też musimy być zdyscyplinowani i skoncentrowani, żeby też nie stracić gola. Gramy u siebie, na "normalnym" boisku, bo też nie ukrywam, że sztuczna nawierzchnia w Reykjaviku była dla nas jakiś problemem – stwierdził van den Brom.
Opiekun Lecha od początku sezonu musi zmagać się z plagą kontuzji, jaka zapanowała w zespole. Aż czterech środkowych obrońców jeszcze kilka dni temu leczyło kontuzję i Holender nie miał łatwego zadania, by optymalnie zestawić linię obrony. Szkoleniowiec przed rewanżem z Vikingurem ma jednak nieco więcej optymizmu, bowiem niektórzy piłkarze wracają do składu, m.in. Antonio Milic i Filip Dagerstal.
"To nie jest normalna sytuacja, że mamy tyle kontuzji na początku sezonu. Milic jest do mojej dyspozycji, ale w tej chwili nie wiem, czy jest gotowy na 90 minut. Lubomir Satka też wznowił treningi, ale do gry wróci zapewne w przyszłym tygodniu. Natomiast musiałem sobie radzić wstawiając różnych zawodników na pozycję środkowych obrońców. Z drugiej strony taka sytuacja otwiera nam oczy na pewne możliwości niektórych piłkarzy, jak choćby Barry'ego Douglasa, który grał nie jako lewy obrońca, a lewo-środkowy" – podsumował van den Brom.
Spotkanie Lecha z Vikingurem rozpocznie się w czwartek o godz. 20.30. Zwycięzca dwumeczu w czwartej rundzie zmierzy się z przegranym meczu eliminacji Ligi Europy Malmoe FF (Szwecja) - F91 Dudelange (Luksemburg). Pierwszy mecz Szwedzi na własnym stadionie wygrali 3:0.