Porażka w Madrycie trzy tygodnie temu rozpoczęła kryzys "The Reds", którego kulminacją była środowa dogrywka. Po drodze były dwa wymęczone zwycięstwa w rodzimej ekstraklasie, ale i przegrana z Watfordem 0:3 w Premier League, która zakończyła serię 44 meczów ligowych bez porażki, oraz wyeliminowanie przez Chelsea Londyn z Pucharu Anglii.

Reklama

W środę jednak zespół trenera Juergena Kloppa, który mimo praktycznie pewnego już tytułu mistrza kraju rzadko dawał odpocząć podstawowym zawodnikom, zaczął jak na obrońców trofeum przystało. Słoweński bramkarz gości Jan Oblak wielokrotnie był w opałach, ale skapitulował dopiero w 43. minucie, kiedy strzałem głową pokonał go Georginio Wijnaldum.

Druga połowa to także nieustanny atak gospodarzy, który jednak nie przynosił spodziewanych efektów. Sygnałem ostrzgawczym mogła być dla nich ostatnia akcja regulaminowego czasu gry, gdy po rzucie wolnym Saul posłał piłkę do siatki, ale był na spalonym.

W dogrywce pierwsze słowo znowu należało do Liverpoolu. Po szarży Wijnalduma i jego dośrodkowaniu Roberto Firmino najpierw główkował w słupek, ale jego dobitka była już skuteczna. Wszystko zmieniło się w 97. minucie. Złe wybicie piłki przez hiszpańskiego bramkarza gospodarzy Adriana, który zastępował kontuzjowanego Alissona, i precyzyjne uderzenie Marcosa Llorente dało Atletico upragnionego gola.

Reklama

Goście poszli za ciosem i po kolejnych ośmiu minutach pozyskany latem z Realu Madryt Llorente po drugi tego wieczoru i w ogóle w Lidze Mistrzów popisał się celnym uderzeniem z dystansu. Załamanych obrońców trofeum tuż przed końcowym gwizdkiem pognębił jeszcze Alvaro Morata.

Przed rokiem w 1/8 finału pożegnał się z rozgrywkami wówczas broniący trofeum Real Madryt.

W środę z awansu cieszono się także w Paryżu - piłkarze Paris Saint-Germain na stadionie Parc des Princes, a kibice pod nim, gdzie zgromadziła się spora ich liczba, by wspierać swoich ulubieńców ze względu na zamknięte trybuny.

Reklama

Gospodarze musieli odrobić jednobramkową stratę z Dortmundu, gdzie przegrali 1:2. Z nawiązką udało im się to już przed przerwą. Mimo braku w podstawowym składzie Kyliana Mbappe, u którego podejrzewano koronawirusa, ale wynik testu okazał się negatywny, Brazylijczyk Neymar - głową po rzucie różnym i Hiszpan Juan Bernat - przecinając podanie swojego rodaka Pablo Sarabii - pokonali Szwajcara Romana Buerkiego w bramce BVB.

W końcówce czerwoną kartką został ukarany Emre Can, pomocnik Borussii, w barwach której całe spotkanie rozegrał Łukasz Piszczek.

Paryżanie uporali się z "klątwą" 1/8 finału, gdyż na tym etapie odpadli w trzech poprzednich edycjach, i po raz pierwszy od 2016 znaleźli się w czołowej ósemce kontynentu.

We wtorek w ćwierćfinale zameldowały się Atalant Bergamo oraz RB Lipsk i w obu przypadkach to historyczne, bo pierwsze takie osiągnięcia.

Włoski klub w rewanżu na wyjeździe pokonał Valencię 4:3, choć w bardzo korzystnej sytuacji była już po pierwszej potyczce, którą wygrała 4:1.

Bohaterem wieczoru na pustym stadionie Mestalla był Josip Ilicic, który zdobył wszystkie gole dla gości. Słoweniec został 14. piłkarzem, któremu udało się zdobyć w jednym meczu Champions League co najmniej cztery bramki. Dwukrotnie dokonał tego Robert Lewandowski.

Znacznie mniej emocji było w Lipsku. Piłkarze niemieckiego zespołu pierwsze spotkanie wygrali w Londynie 1:0. W rewanżu ponownie zneutralizowali ofensywę "Kogutów", a sami zdobyli trzy gole. W pierwszej połowie na listę strzelców dwukrotnie wpisał się Marcel Sabitzer. W 87. minucie Austriaka zmienił Szwed Emil Forsberg i chwilę później ustalił wynik meczu.

Obecny trener londyńczyków słynny Portugalczyk Jose Mourinho na zwycięstwo w spotkaniu fazy pucharowej Ligi Mistrzów czeka już od 2014 roku.

Zarówno Atalanta jak i RB Lipsk do najlepszej ósemki najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie awansowały po raz pierwszy w historii.

Kolejnych czterech ćwierćfinalistów wyłonią spotkania zaplanowane na przyszły tydzień, ale z powodu pandemii koronawirusa trudno przewidzieć, czy dojdą do skutku.