Sprawę nagłośniły holenderskie media, m.in. stacja telewizyjna NOS, która przeprowadziła z Polką wywiad. Bachleda-Curuś odpowiadając na wiele pytań potwierdziła, że w Turynie trenerka Ingrid Paul zaproponowała jej zwolnienie miejsca w wyścigu na 5000 metrów, dla rezerwowej, jej podopiecznej Grethy Smit.
Za rezygnację z udziału w biegu na 5000 metrów Bachledzie-Curuś, noszącej wówczas nazwisko Wójcicka, miano zaproponować 50 tysięcy euro. Polka odmówiła.
"Przede wszystkim pomyślałam sobie, że to jest nie w porządku, ogromnie nie fair i takich rzeczy się nie robi. Takie propozycje nie powinny w ogóle być składane, zwłaszcza w sporcie i przede wszystkim na igrzyskach olimpijskich. Reakcja była automatyczna, że absolutnie, nigdy w życiu. Byłoby to równoznaczne ze sprzedaniem wszystkiego w co się wierzy, po co się trenuje, po co się człowiek męczy na treningach, myślę, że to zaprzedanie ideałów duszy" - powiedziała łyżwiarka po powrocie zza Oceanu.
Propozycja została złożona na torze. Z Polką rozmawiała trenerka Ingrid Paul. "Była ona powielana wielokrotnie, ponieważ dystans trzy tysiące metrów jest rozgrywany jako pierwszy, a pięć tysięcy jako ostatni. Między nimi jest tydzień przerwy. Czasu było więc dużo. Trener Krzysztof Niedźwiedzki wiedział o tej sprawie. Prezes związku Marian Węgrzynowski też wiedział. Dużo ludzi o tym wiedziało, nie tylko Polacy. Nie tylko ja dostałam taką propozycję. Była ona kierowana do innych osób, ale ja mogę mówić tylko za siebie. Było o tym głośno" - dodała Bachleda-Curuś.
Informacje Bachledy-Curuś potwierdził Niedźwiedzki. Holenderskiej propozycji nie potraktował jednak poważnie. "Wiedziałem o chęci wystartowania innej zawodniczki zamiast Polki w biegu na 5000 metrów w Turynie. Nie przyjąłem jednak tej informacji serio" - powiedział trener.
Słowom łyżwiarki zaprzecza natomiast były prezes PZŁS Węgrzynowski. "Pierwszy raz słyszę o tej sprawie" - zapewnił PAP.
Polka podkreśliła, że długo wzbraniała się przed udzieleniem wywiadu na ten temat telewizji holenderskiej NOS, której dziennikarze przyjechali do Polski w czerwcu. Po emisji materiału sprawą zainteresowały się tamtejsze, głównie telewizja i ludzie zajmujący się łyżwiarstwem.
W celu zbadania sprawy Holenderski Komitet Olimpijski i krajowa federacja łyżwiarska (KNSB) powołały specjalną komisję. "Musimy jak najszybciej dowiedzieć się, co działo się w Turynie wokół biegu na 5000 metrów" - powiedziała prezeska Holenderskiego Komitetu Olimpijskiego Erika G. Terpstra.