Anterselva to ulubione miejsce Sikory, w końcu to tutaj przed piętnastoma laty sięgnął po swój pierwszy i jedyny tytuł mistrza świata, tutaj też najchętniej wraca na treningi. Czasem zabiera ze sobą rodzinę. Tę włoską miejscowość położoną w dolinie w południowym Tyrolu upodobał sobie także Ole Einar Bjoerndalen. Norweg, największa gwiazda biatlonu, rekordzista pod względem liczby wygranych zawodów w Pucharze Świata, przed kilkoma laty kupił sobie w tej okolicy dom. Tutaj też znalazł też żonę – Nathalie Santer, włoską biatlonistkę.

Reklama

– W czym tkwi tajemnica Anterselvy? W jej położeniu. To dla nas ostatni trening wysokogórski przed igrzyskami. Teraz dotlenimy organizmy i zwiększymy poziom czerwonych krwinek, a później będziemy mieli jeszcze czas na wyrównanie wskaźników – zdradza Sikora.

Różnicę wysokości odczuwa się już po przyjeździe w to miejsce. Droga na strzelnicę zajmuje około 10 minut piechotą. To ciągła wspinaczka, podczas której trzeba się przygotować na narastający szum w uszach, czasem nawet bolesny, oraz ból głowy. Biatloniści wjeżdżają znacznie wyżej, na płaskowyże górujące nad wioską. – Ja ostatnio zajechałem na austriacką stronę, dosyć wysoko, nad jezioro, które góruje nad Anterselvą – opowiada zawodnik katowickiego AZS.

Justyna Kowalczyk budzik ma nastawiony na godzinę 5 nad ranem, biatloniści przy niej to prawdziwe śpiochy. – Jak jest dzień wolny, to wstajemy około 9, czasem 10. Ale z reguły śniadanie jest o 8, o 9 jest już trening. Drugi jest po obiedzie – opowiada Bondaruk. Zawodnicy i zawodniczki trenują oddzielnie.

Nadia Biełowa wraz z ekipą kobiet trenują strzelanie. Wpierw w pozycji stojącej, a później w leżącej. A w przerwie, dla rozgrzewki, kilka kółek wokół stadionu. – Nie daj Boże, gdy później ktoś nam chce zrobić zdjęcie. A my całe albo oplute, albo z gilami do pasa – śmieje się Krystyna Pałka, piąta zawodniczka igrzysk olimpijskich w Turynie.

Sikora wykonuje indywidualny plan przygotowań, młodsi koledzy i tak nie byliby w stanie dotrzymać mu kroku. – Przypuszczałem, że z powodu choroby początek sezonu może nie być najlepszy w moim wykonaniu. Biegałem słabiej, bo pojawiły się błędy w technice. W trakcie sezonu nie ma czasu na trenowanie, mimo to starałem się wykorzystać każdą wolną chwilę – mówi Sikora.

Życie biatlonisty na zgrupowaniu ogranicza się do jedzenia, spania, trenowania i zabiegów regeneracyjnych. Większość sobie nie pobłaża, obfite śniadanie, dwudaniowy obiad, często z deserem, podobnie kolacja. – Biatlon to sport wytrzymałościowy, jak przejedziesz kilka, kilkanaście kilometrów na nartach na mrozie, to od razu chce ci się jeść – mówi Paulina Bobak. – Ja ze względu na wiek staram się uważać na kalorie. Rezygnuję z deseru, zjadam też jedno danie. Przed Vancouver zamierzam zrzucić jeszcze 2 kg, by osiągnąć optymalną dla siebie wagę – zdradza Sikora.

Reklama

>>>Czytaj dalej>>>



W rozmowach język rosyjski miesza się z polskim, a wszystko przez Żenię Durkina, rosyjskiego smarowacza. – Jak do nas przyjechał, to powiedział, że nie to on ma się dostosować do reszty, ale reszta ma się dostosować do niego. Więc zrezygnowaliśmy z tłumaczenia i przeszliśmy na rosyjski – tłumaczy Sikora.

W ośrodku biatlonistów obowiązuje jedna zasada: cisza! Nic więc dziwnego, że wieczorami, po zakończeniu rytuału związanego z masażami, pracą przy przygotowaniu nart oraz suszeniem przemoczonych ubrań, życie przenosi się do pokojów. Tomek Sikora najchętniej przesiaduje z Wiesławem Ziemianinem i Jewgienijem Durkinem. Z tym pierwszym przez wiele lat jeździł w jednej ekipie, teraz jest on jego najbardziej zaufanym smarowaczem. Wiesiek to też największy wesołek w polskiej ekipie.

– Czy tęsknię za dawną ekipą? Pewnie. Teraz to jest już zupełnie nowe towarzystwo, zupełnie inna mentalność i podejście do życia. Bardzo się różnimy – mówi smutno Sikora.

Także Bondaruk, który pracę z polską ekipą rozpoczynał przed ośmioma laty, dostrzega zmiany. – Tomkowi powiesz, co ma robić, on to zaraz chwyta. Nie trzeba go pilnować, poprawiać. A pozostałym trzeba pokazywać, jak biegać, jak strzelać. Tego powinni się nauczyć w klubach, a ja jako trener kadry powinienem pracować z najlepszymi. Problem w tym, że w Polsce, jeśli chciałbym wymienić jednego z zawodników, to nie mam na kogo. W mistrzostwach kraju w kategorii seniorów startuje ośmiu biatlonistów, a sześciu jest w kadrze. To niewielki wybór – mówi Bondaruk.

Wydawało się, że Sikora będzie miał godnego następcę. Łukasz Szczurek w 2007 r. zdobył mistrzostwo świata juniorów młodszych. Od tego czasu nie zrobił jednak zadowalających postępów.

– Wszyscy mnie pytają, dlaczego Łukasz, który jako junior wygrywał z Dominikiem Landertingerem (mistrz świata z Pyeongchang z 2009 r. – red.), po przeniesieniu się do seniorów nie jest w stanie powtórzyć tych wyników? On nie ma takiej budowy, zdrowia i umiejętności technicznych jak Tomek. Cały czas pracujemy. Może za jakieś dwa lata zacznie się liczyć w stawce seniorów. Wszyscy chcieliby, żeby w polskim biatlonie pojawił się kolejny Sikora, ale taki Sikora to rodzi się jeden na 20 lat – mówi smutno ukraiński szkoleniowiec.