Jaką ocenę w szkolnej skali przyznaje pan sobie za występy w Zakopanem?
Adam Małysz: Czwórkę. Było dobrze, ale zdaję sobie sprawę z popełnionych błędów. Podczas konkursu chcę osiągnąć jak najwięcej i błędy wracają. Po pierwszych zawodach rozmawiałem z Hannu Lepistoe, który mówił, że mam robić to, co w Lahti. Czyli skakać spokojnie, nie zwracać uwagi na to, że jestem w Zakopanem.
O czym jeszcze rozmawialiście? Analizowaliście skoki?
O skokach też. Mówił, że były trochę spóźnione. Widział ochotę oddania dobrego skoku. A w tym momencie ważniejszy jest spokój. Gdy opanowałem się na treningu, potrafiłem skoczyć najdalej. Po czwartkowym skoku serducho aż mocniej zabiło. "Może wrócę już tutaj? To byłoby coś wspaniałego" - pomyślałem.
Uzgodniliście już, kiedy Lepistoe przyjedzie do Wisły?
Jeszcze nie, ale prawdopodobnie zjawi się w Polsce po moim powrocie z Vancouver. Sytuację komplikuje kontrakt, jaki Hannu zawarł z fińskim Eurosportem. Komentuje dla nich konkursy Pucharu Świata. Umowa została podpisana dużo wcześniej i nie można się z niej wycofać.
Gdyby była taka możliwość, poszedłby pan z nim w niedzielę na trening?
Nie, bo muszę teraz ze dwa dni poleżeć w łóżku. W piątek wziąłem antybiotyk, przez chorobę nie byłem w stanie funkcjonować. Mam straszny katar i problem z zatokami. Doktor zalecił silny lek, bo bez tego byłoby mi ciężko lecieć do Vancouver.
Zależy panu na starcie w Kanadzie?
Bardzo. To skocznia olimpijska, dobrze byłoby wiedzieć, jak wygląda. Sprawia wrażenie bardzo podobnej do tej w Wiśle Malince. Jeśli rzeczywiście okaże się podobna, to będzie rewelacyjnie. Pod domem będę miał niemal identyczny obiekt do treningów!
Po skokach na Wielkiej Krokwi pozdrawiał pan kibiców. To podziękowania za wsparcie?
Nasza publiczność jest wspaniała. Trudno gdzieś na świecie znaleźć podobną. W Niemczech czy Finlandii słyszało się z boku jak tamtejsi kibice niezbyt fajnie odzywali się do swoich zawodników. W Polsce nigdy coś takiego się nie zdarzyło.
Co będzie za rok?
Jak nie ostatni, to jeden z ostatnich moich występów w Zakopanem. Obiecałem, że będę startował do igrzysk w Vancouver. Zobaczymy, co będzie potem. Jeśli ułoży się szczęśliwie, to będę mógł skończyć karierę. Odejdę spełniony i szczęśliwy. Do tego dążę. Dlatego zdecydowałem się na wyjazd do Hannu. Po serii słabych występów zaczęły się naciski sponsorów, menedżera. Musiałem coś zrobić. Gdybym nie zareagował, uznaliby, że przystaję na to, co się dzieje. A ja tego nie akceptuję. Dla mnie odległe miejsca nie są satysfakcjonujące.
Rozmawia pan jeszcze z Łukaszem Kruczkiem jak z trenerem?
Oczywiście. Nigdy nie twierdziłem, że jest złym trenerem. Do pracy z tymi młodymi chłopakami nadaje się świetnie. Przyszedł jednak taki moment, że mnie trzeba kogoś bardzo doświadczonego. Z Łukaszem bardzo często rozmawialiśmy, szukaliśmy rozwiązań nie będąc pewnymi, co okaże się lepsze. A u Hannu była krótka piłka: "Robisz tak i tak, a jeśli się nie dostosujesz, to do domu".
W duecie trenerskim Kruczek-Lepistoe do kogo powinien należeć decydujący głos?Wiadomo, że do Lepistoe. Jeżeli dojdzie do tego, że Hannu będzie mnie trenował dalej, to on będzie decydował o wszystkim. Chciałbym, żeby jeździł na zawody. O tym, jak doskonałym fachowcem jest Hannu świadczy taka historyjka. W Lahti skakałem w bardzo trudnych warunkach. On stał na wieży dla sędziów, skąd nie mógł widzieć progu skoczni. Mimo to mówił, co robię wychodząc w powietrze. Pytam go: "Hannu, skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież mnie nie widzisz". "Widzę, jak zachowujesz się po wyjściu z progu. Siada ci tyłek w przejściu i stąd takie słabe odbicie" - odpowiedział. On widząc efekt wie, co było przyczyną błędu.