Poruszenie w narodzie było wielkie, gdy dwa lata temu TVN wydarł TVP prawa do pokazywaniu Pucharu Świata w skokach narciarskich. W telewizji publicznej zostały tylko konkursy rozgrywane w Polsce na mocy umowy z Polskim Związkiem Narciarskim. Powstała wtedy nawet kuriozalna teoria, że zmiana jest przyczyną kryzysu naszych skoczków. To był sezon igrzysk w Pekinie, ostatni rok pracy w Polsce czeskiego trenera Michala Doleżala, który był zdecydowanie mniej udany od dwóch poprzednich.
Dlaczego Polacy tak bardzo kochają skoki narciarskie?
Mimo wszystko Dawid Kubacki wrócił z Pekinu z brązowym medalem. Skoki są od ćwierć wieku koniem pociągowym zimowych dyscyplin w Polsce. Ich potencjał drzemał do 2000. roku i eksplozji talentu Adama Małysza. Choć Austriak Walter Hofer - poprzedni dyrektor FIS zachwycił się starym, czarno-białym zdjęciem dokumentującym tłumy przybywające pod Wielką Krokiew w latach 60. Kto jednak pamięta Antoniego Łaciaka, który w 1962 roku zdobył na Średniej Krokwi w Zakopanem srebrny medal mistrzostw świata? Kibice zanieśli go na ramionach aż do hotelu „Imperial”.
Dlaczego Polacy tak bardzo kochają skoki narciarskie? A może kochają raczej sukces sportowy? Dał im go Małysz, po którym nastał co najmniej tak samo wielki Kamil Stoch. Długo wydawało się, że skoczek z Wisły jest wyjątkiem, co wzniósł się do lotu siłą talentu. A kiedy opadnie z polskich skoków nie zostanie nic. Psycholog Jan Blecharz, fizjolog Jerzy Żołądź i trener Apoloniusz Tajner - czyli profesjonalny team stojący za sukcesem Małysza nie poderwał do lotu nikogo innego.
Era Stocha jest mniej zaskakująca, ale jeszcze bardziej spektakularna. Trzykrotny mistrz igrzysk to lider zespołu, jakiego nigdy wcześniej nie mieliśmy. Kiedy w marcu 2016 roku do Polski przybywał austriacki trener Stefan Horngacher i próbował przekonywać, że zbuduje nam silną kadrę, nie zaprzeczaliśmy przez grzeczność. Nikt by wtedy nie postawił złamanego grosza, że Piotr Żyła i Dawid Kubacki będą kiedyś mistrzami świata w drużynie i indywidualnie.
Jakoś tak się składało, że nie brakowało też czwartego do zespołu. Maciej Kot, Stefan Hula, Jakub Wolny, czy Andrzej Stękała odegrali swoją rolę w jego spektakularnych wzlotach.
Skoczek wszech czasów
Żyła ma dziś siedem medali mistrzostw świata - więcej od Małysza i Stocha. Kubacki też zdobył siedem, dwa z nich na igrzyskach. Stoch jest kandydatem na skoczka wszech czasów: cztery medale igrzysk, sześć mistrzostw świata, trzy mistrzostw świata w lotach, dwie Kryształowe Kule, trzy triumfy w Turnieju Czterech Skoczni i dwa w Raw Air. Nie ma w Polsce innej dyscypliny z takim dorobkiem.
Pamiętam kuriozalną scenę z igrzysk w Pjongczangu. Po jednym ze skoków treningowych Kubacki zatrzymał się przed polskimi dziennikarzami. Tłoczyło się przy nim ze trzydziestu. Norweg Robert Johansson patrzył na to w głębokim zdumieniu. W kompleksie Alpensia Jumping Park nie było nikogo z mediów norweskich, austriackich, niemieckich, czy słoweńskich, choć skoczkowie z tych krajów należeli do faworytów. W dni treningów polscy dziennikarze mieli obiekt na wyłączność. Japończycy pojawili się na kwalifikacjach, pozostali w dzień konkursów.
W 2018 roku w Korei Południowej rywalizowało 62 sportowców z Polski. Medale zdobyli wyłącznie skoczkowie (Stoch złoty, drużyna brązowy). Podobnie było w Pekinie: startowało 57 sportowców, na podium stanął Kubacki.
Złoty sen polskich skoków coraz częściej przerywa nam jednak pytanie: co dalej? Wierzymy, że przez ćwierć wieku powstał w Polsce system szkolenia, który nie pozwoli nam spaść na ziemię po odejściu Stocha, Kubackiego i Żyły. Ten ostatni skończy w styczniu 37 lat. W maju Kamil będzie jego rówieśnikiem. Dawid w marcu obejdzie 34. urodziny. Czas płynie, zegar tyka, a my pytamy: „co to będzie”?
Czy skoki przetrwają bez Stocha, Żyły i Kubackiego?
Czy dyscyplina, która od lat ciągnie polskie sporty zimowe przetrwa bez swoich mistrzów? Kiedyś przecież odejdą, lub przestaną wygrywać. Biegi narciarskie, których popularność eksplodowała dzięki sukcesom Justyny Kowalczyk, poszły w zapomnienie. Jak sprawić, żeby skoków nie spotkało to samo?
Na liście najstarszych zawodników zgłoszonych do otwierających sezon Pucharu Świata konkursów w Kuusamo Żyła, Stoch i Kubacki byli w czołowej piątce. Wyprzedzali ich tylko niezniszczalny 42-letni Simon Ammann i 38-letni Austriak Manuel Fettner, który apogeum formy osiągnął na igrzyskach w Pekinie. Żyła żartuje, że ma zamiar skakać dłużej niż Noriaki Kasai. Japończyk jest rekordzistą - wygrał zawody Pucharu Świata w wieku 42 lat, 5 miesięcy i 23 dni. Na liście dziewięciu najstarszych, którzy tego dokonali jest aż czterech Polaków (Stoch, Małysz, Żyła, Kubacki). Trzej wciąż mogą poprawić swoje rekordy.
Nawet jeśli uznamy teorię, że polscy skoczkowie późno dojrzewają, dzięki czemu są długowieczni, nie unikniemy pytania o przyszłość dyscypliny: romantycznej, ale też ekstremalnie wymagającej.
Można rekreacyjnie zjeżdżać na nartach, ale nie da się na nich rekreacyjnie skakać. To sport specyficzny, nie można sobie nawet wyobrazić wychowania dobrego skoczka na Mazowszu, czy Mazurach.
Kiedy TVN odbierał TVP prawa do pokazywania Pucharu Świata w skokach, każdy konkurs śledziło w Polsce średnio 2,2 mln telewidzów. Większość rodaków sądzi, że zna się na skokach, choć tylko promil uprawiał tę dyscyplinę. To sprzyja powstawaniu różnych fantastycznych teorii na temat wiatru, noszenia, powtarzalności i kątów nachylenia. Kiedy Małysz zaczynał daleko skakać, nasze media huczały o powrocie błysku. A rywale ze skoczni zajadali bułkę z bananem, żeby mu dorównać.
Sukces na skoczni decyduje się w ułamkach sekund, poniżej poziomu percepcji człowieka. Cokolwiek myślimy o skokach jest tajemnicze i niepewne. Poza podziwem dla ludzi, którzy potrafią przelecieć w powietrzu ćwierć kilometra.