Niespełna dwa tygodnie temu wygrał pan swój pierwszy w karierze turniej ATP. Zaraz potem ogłoszono rozpoczęcie współpracy z dużym sponsorem, wystąpił pan w US Open, teraz konferencje prasowe i wywiady, a za kilka dni rywalizacja w Pucharze Davisa. Na nudę nie można narzekać.
Rzeczywiście dużo się wokół mnie dzieje, to fajnie. Najważniejsze, że moja gra się cały czas rozwija. Myślę, że te wszystkie rzeczy dookoła są tego efektem. Bardzo się cieszę z nawiązania współpracy z firmą Lotos. Wspiera ona też Polski Związek Tenisowy, więc cała dyscyplina w kraju dzięki niej może się rozwinąć. Moja umowa będzie obowiązywać przez trzy lata, co zapewni mi pewien spokój, który jest bardzo istotny. Chcę zainwestować w swój rozwój, to dla mnie najważniejsza sprawa.

Reklama

Co pan przez to rozumie? Można spodziewać się np. powiększenia sztabu szkoleniowego?
Może w przyszłości powiększę go o fizjoterapeutę. Ale teraz najbardziej chodzi o wszystkie wyjazdy, treningi, spokojne organizowanie wszystkich okresów przygotowawczych, planów startowych. Żeby nie stwarzało to dodatkowej presji.

Wracając do tematu fizjoterapeuty, to na razie korzysta pan z pomocy osób, które pracują przy poszczególnych turniejach?
Tak i są to fachowcy na dobrym poziomie. Ale wiadomo, że jak ktoś mnie zna lepiej, to wie, jak konkretnie funkcjonuje mój organizm, które mięśnie się bardziej spinają. A to dodatkowy plus.

Turniej w Winston-Salem wygrał pan 24 sierpnia, a już dwa dni później rywalizował pan w pierwszej rundzie wielkoszlemowego US Open. Zdążył się pan wówczas w ogóle nacieszyć swoim największym sukcesem w karierze?
Wiadomo, od razu po zakończeniu imprezy w Winston-Salem polecieliśmy do Nowego Jorku. A jak obudziłem się kolejnego dnia, to myślałem o tym, jak najlepiej przygotować się na mecz z Jeremym Chardym. Ale bardzo się cieszę, że udało mi się wygrać turniej ATP.

We wspomnianym spotkaniu z Chardym mocno dało o sobie znać zmęczenie?
Część rzeczy mogliśmy z Craigiem (Boytonem – trenerem Hurkacza – PAP) trochę lepiej zaplanować. Teraz jesteśmy bogatsi o to doświadczenie i wiemy, co możemy poprawić. Nigdy wcześniej nie byliśmy w takiej sytuacji. Szkoda, że nie udało się podtrzymać zwycięskiej passy w Nowym Jorku, ale to kolejny krok i nauka na przyszłość. Cały czas patrzymy do przodu.

Reklama

Jerzy Janowicz ostatnio powiedział, że organizacje tenisowe wyciskają ostatnie soki z zawodników i w kalendarzu jest za dużo turniejów. Stąd – jego zdaniem - potem kłopoty zdrowotne tenisistów. Też pan tak uważa?
Najważniejsze jest mądre planowanie tego wszystkiego, świadomość swojego własnego ciała. Czasami ciężko coś przewidzieć, gdy jest się pierwszy raz w danej sytuacji. Najważniejsze, żeby cały czas być zdrowym. U mnie, na szczęście, na razie wszystko pod tym kątem idzie w dobrą stronę. Staram się o siebie dbać.

A zdarza się panu zarywać noce, by oglądać mecze tenisowe?
Raczej nie. Śpię o regularnych godzinach i nie mam problemu z zasypianiem. Chyba że dokucza mi jet lag.

Plany startowe na kolejne miesiące ma już pan ułożone czy zostawia sobie jeszcze jakąś furtkę?
Mam już ułożony plan do końca sezonu. Zaraz po Pucharze Davisa zagram w Metz, potem Tokio, Szanghaj, Bazylea lub Wiedeń, a na zakończenie Paryż.

Wakacje po sezonie też już ma pan zaplanowane?
Nie, o tym pomyślę dopiero po ostatnim turnieju.

W przyszłym tygodniu w ramach turnieju Pucharu Davisa może pana czekać już czwarty w tym sezonie, a piąty w karierze pojedynek ze Stafanosem Tsitsipasem. Niedawno po raz pierwszy pokonał pan ósmą rakietę świata. Chciałby pan ponowie się zmierzyć z Grekiem?
Jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądał podział na grupy. Na razie więc skupiam się na tym, by jak najlepiej się przygotować do rywalizacji w Atenach, niezależnie od tego, kto będzie moim rywalem.

Ta impreza będzie także zakończeniem kariery Marcina Matkowskiego...
Marcin osiągnął naprawdę wiele. Przez wiele lat był w ścisłej czołówce debla. Tylko mu pogratulować i życzyć sobie, by jeszcze więcej Polaków miało taką karierę jak on.

Matkowski powoli schodzi ze sceny, a poza panem – z polskich tenisistów – coraz bardziej zadomawia się na niej Kamil Majchrzak. Piotrkowianin ostatnio pokazał się z bardzo dobrej strony, docierając do trzeciej rundy w US Open.
Bardzo się cieszę i myślę, że bardzo mu to pomogło mentalnie. To dla niego duży krok i myślę, że teraz będzie w stanie osiągać coraz lepsze wyniki.