Kolejna misja Igi Świątek - dołączyć do nielicznego Sunshine Double Club - napisano na oficjalnej stronie internetowej WTA, podkreślając, że wygrane dwóch imprez rozgrywanych tuż po sobie w dwóch różnych, choć słonecznych zakątkach USA to nie lada sztuka, która udała się do tej pory tylko nielicznym.

Reklama

Elitarne grono

Steffi Graf w 1994 roku jak burza przeszła Indian Wells, choć impreza nie miała wówczas takiej rangi jak obecnie i grały w niej tylko 32 tenisistki. W Miami też poszło jej dość gładko, choć w finale dopiero w trzech setach uporała się z Nataszą Zwieriewą. Wtedy jednak dominacja Niemki w światowym tenisie była bezsprzeczna i do pokonania większości rywalek nie potrzebowała więcej niż godziny.

Przez te trzy tygodnie byłam bardzo pewna siebie i praktycznie nie odczuwałam zmęczenia - przyznała po tym, jak wyśrubowała liczbę kolejnych wygranych meczów do 32.

Dwa lata później zawody w Kalifornii miały już wyższą rangę, z drabinką na 96 miejsc, ale zacięty opór Graf dopiero w finale stawiła Conchita Martinez, ulegając jednak w dwóch tie-breakch. Za to Miami żadna rywalka nie zdołała jej urwać seta.

W 2005 roku Clijsters wracała po kontuzji, startowała jako 133. zawodniczka światowego rankingu, a w finale w trzech setach pokonała Lindsay Davenport. Na Florydzie z kolei w decydującym spotkaniu wygrała z Marią Szarapową. W obu turniejach nie była rozstawiona, musiała walczyć od 1. rundy i do tytułu potrzebowała siedmiu zwycięstw.

Po operacji nadgarstka miałam dużo czasu na refleksję. W moim życiu nastąpiło wtedy wiele zmian. Byłam podekscytowana powrotem na korty, miałam olbrzymi głód gry, a pierwsze zwycięstwa dodały mi pewności siebie - wspominała Belgijka.

Jak dodała, skupiała się na drobiazgach. To samo jadłam, tak samo trenowałam, tak samo się regenerowałam. Takie uporządkowanie, nawet rutyna, bardzo mi wówczas pomogło. Dzięki temu czułam się spokojna - oceniła.

Tenisowa wiosna sześć lat temu należała do Azarenki, która w Indian Wells w finale pokonała ówczesną liderkę rankingu Serenę Williams, a w Miami nie dała szans Swietłanie Kuzniecowej.

Reklama

Włożyłam mnóstwo pracy, by przygotować się do tego miesiąca dobrej i konsekwentnej gry - zaznaczyła wówczas Białorusinka.

Z Warszawy na... biegun północny

O tym, jak trudne to wyzwanie świadczy, że oprócz czterech przypadków z kobiecego touru wśród mężczyzn sześć razy się zdarzyło, że imprezy w Kalifornii i na Florydzie miały tego samego zwycięzcę. Dla porównania, Świątek jest 28. tenisistką w historii, która otwiera istniejący w obecnej formie od 1975 roku ranking światowy, a 52 różne zawodniczki triumfowały w tym czasie w turniejach Wielkiego Szlema.

Co sprawia, że wygranie w Indian Wells i Miami jest tak trudne?

Myślę, że dostosowanie się do nowych warunków, bo jest ogromna różnica między Indian Wells a Miami. Oczywiście poza tym trzeba utrzymywać wysoki poziom gry i mieć naprawdę świetną passę - oceniła Świątek.

A po triumfie w Kalifornii zwycięzca musi się natychmiast przestawić na inne warunki atmosferyczne, inne korty, piłki i uporać się ze zmęczeniem podróżą oraz zmianą czasu, bo różnica między dwoma południowymi zakątkami Stanów Zjednoczonych wynosi trzy godziny.

W aurze zasadniczą różnicą jest wilgotność. Powietrze na kalifornijskiej pustyni jest suche; w miesiącu o największej wilgotności - grudniu - jej poziom sięga około 30 proc. Najmniej wilgotnym miesiącem w Miami jest właśnie marzec, ale wskaźniki oscylują w granicach 56 proc. Miami jest też położone znacznie niżej względem poziomu morza niż Indian Wells.

Zdaniem wielu zawodników, korty w Indian Wells są bardzo wolne, jak na twardą nawierzchnię, a szybkość piłek jest zbliżona do tej z paryskiej "mączki" na French Open. Inni są dostawcy piłek, które w Miami latają dużo szybciej, inna jest specyfika obiektów i publiczności - mówiąc najkrócej, z kameralnych warunków w Kalifornii trzeba się dostosować do hałaśliwej Florydy.

Obie lokalizacje dzieli ponad cztery tysiące kilometrów, niemal dokładnie tyle, ile z Warszawy na... biegun północny bądź z Kijowa do Lizbony.

Jak trudno sobie poradzić z tymi zmianami pokazują najnowsze przykłady Petry Martic czy Marii Sakkari. Chorwatka wygrała cztery mecze w Indian Wells i odpadła dopiero w ćwierćfinale, ale w Miami czekały ją kwalifikacje. Choć była w nich najwyżej rozstawiona, przegrała już pierwszy pojedynek z Christiną McHale. Z kolei trzecia rakieta świata z Grecji po finałowej porażce w pierwszym z amerykańskich "tysięczników", na Florydzie uległa już na otwarcie niżej notowanej Brazylijce Beatriz Haddad Mai.

Gauff następczynią sióstr Williams

Świątek ostatni mecz przegrała w połowie lutego. Później było pięć wygranych i triumf Dausze, sześć kolejnych i zwycięstwo w Indian Wells oraz już dwie w Miami. Łącznie 13 z rzędu i imponujący tegoroczny bilans 22-3. A w międzyczasie awans, na razie "wirtualny", a 4 kwietnia oficjalny, na pierwsze miejsce w światowym rankingu, po przerwaniu kariery przez dotychczasową liderkę Ashleigh Barty z Australii.

W poniedziałek wieczorem czasu polskiego podopieczna trenera Tomasza Wiktorowskiego o ćwierćfinał na Florydzie powalczy z 18-letnią Cori "CoCo" Gauff. To dwukrotna mistrzyni juniorskich imprez wielkoszlemowych, 17. zawodniczka światowej listy, kreowana na następczynię sióstr Williams.

Ich jedyne dotychczas starcie - w Rzymie w ubiegłym roku - Świątek wygrała 7:6 (7-3), 6:3.