"Zwierzę wie, kiedy atakować, kiedy uciekać, a kiedy się bronić. On natomiast wie, kiedy zażartować, kiedy krzyknąć, kiedy przytulić" - mówi Tadeusz Gapiński, stary znajomy, kierownik Widzewa, z którym Smuda odnosił największe sukcesy. "Dzięki temu potrafi wycisnąć z zawodnika więcej, niż on sam się spodziewa. Tego nie da się nauczyć na żadnym kursie. To dar boży - albo się go ma, albo nie" - dodaje.

Reklama

Dla Andrzeja Grajewskiego, kiedyś współwłaściciela tego samego Widzewa, Smuda to ignorant, który ma farta, trenerski Nikodem Dyzma. "Franz ma więcej szczęścia niż rozumu" - powiedział niedawno gazecie Futbol News.

Jako piłkarz wielkiej kariery nie zrobił. Unia Racibórz, Odra Wodzisław, Piast Gliwice, trzeciorzędne kluby w Stanach Zjednoczonych, a na koniec w Niemczech. O wielką piłkę otarł się w Legii Warszawa, kiedy w połowie lat 70. gwiazdami przy Łazienkowskiej byli Kazimierz Deyna i Lucjan Brychczy. Po latach, kiedy powrócił do stolicy jako selekcjoner, na treningu zagadał. "Kiedy my z panem Luckiem graliśmy w Legii..." - zaczął, ale ten natychmiast mu przerwał. "Co robiliśmy? Grałem ja, a ty tylko w Legii byłeś" - uciął Brychczy.

Jako trener też brał długi rozbieg. Próbował szczęścia w Niemczech, Turcji, w Polsce ze Stalą Mielec dwukrotnie zajął 11. miejsce w ekstraklasie. Szczęście przyniósł mu Widzew Łódź, w 1995 roku drużyna zdobyła wicemistrzostwo, a w następnym sezonie sięgnęła po koronę, nie przegrywając ani jednego meczu. Do historii przeszły mecze rozstrzygane w końcówkach. W eliminacjach Ligi Mistrzów Widzew przegrywał w Kopenhadze z Broendby 0:3, ale wyciągnął na 2:3, a decydującą o awansie bramkę zdobył w 89. minucie. "Pamiętam ten mecz. Przegrywamy 3:0, a powinno być i 6:0. I tamten trener, chyba idiota, zdejmuje trzech najlepszych zawodników! I my strzelamy dwa gole, awansujemy, wprost niebywałe!" - wspomina Grajewski.

...czytaj dalej



W 1996 r. w decydującym o mistrzostwie Polski meczu łodzianie do 85. minuty przegrywali w Warszawie z Legią 0:2, by w pięć minut zdobyć trzy gole i wygrać. Tytuł zdobyl też z Wisłą Kraków. Z Lechem Poznań wywalczył Puchar Polski. Wszystkie jego drużyny grały tak samo - ofensywnie i do samego końca. To stąd wzięło się powtarzane na wielu stadionach powiedzenie "Franek Smuda czyni cuda”.

Reklama

Dzwonnik z Rotterdamu

Smuda nie przywiązuje dużej wagi do słów. Krąży nawet pogłoska, że zawodnicy Legii założyli specjalny zeszyt, w którym zapisywali językowe wpadki trenera. "To nieprawda, nic o tym nie wiem" - prostuje Jacek Magiera, byly zawodnik Legii, który miał być właścicielem zeszytu. "Ale rzeczywiście często mówił coś zabawnego. Kiedyś Muraś (Maciej Murawski) przyszedł na trening ubrany w jakąś kurtkę, która przykuła uwagę Smudy. <Wyglądasz jak dzwonnik z Rotterdamu> - wypalił trener. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a najgłośniej Smuda" - opowiada Magiera, który do dziś nie wie, czy "Franza” ubawiło to samo co innych.

Często zdarza mu się pomylić nazwiska, a nawet dość odległe punkty geograficzne. "Na zgrupowaniu w Indonezji..." - zaczął kiedyś przemowę do legionistów. "W Tunezji" - poprawił go któryś z zawodników. "Tunezja, Indonezja, jeden ch... Ważne, żebyśmy dobrze przygotowali się do sezonu" - brzmiała odpowiedź.

Z kolei zawodnicy Wisły wspominają dialog z treningu. "Dziś zajmiemy się rzutyma rożnami... rzutymi rożnemi..." - zaciął się Smuda. "Trenerze, kornerami". "A ch..., kornerami" - wykrzyczał Franz.

...czytaj dalej



Nie do śmiechu było za to reporterce stacji Wizja TV. Paulina Smaszcz, która próbowała przeprowadzić z trenerem wywiad po jednym z meczów Legii, usłyszała w odpowiedzi: "K..., spie...!" Parę dni później Smuda kupił bukiet kwiatów i przeprosił. "Zawsze był elegancki wobec dam, nie trzeba go było do tego namawiać. Przeprosiny odbyły się tak, jak dokonała się zniewaga, a więc publicznie. Za kwiaty nie płaciła Legia Daewoo, sam je kupił, wiedział, że nabroił" - opowiada Marek Pietruszka, były prezes Legii, który sprowadził Smudę do Warszawy.

Smuda lubi dziennikarzy, lubi się też z kibicami. Jako trener Lecha próbował kiedyś wyjść naprzeciw prośbom fanów Piasta Gliwice. Chcieli, żeby trochę się przesunął, bo w czasie meczu zasłaniał im bramkę. Odszedł dwa kroki, akurat poza strefę przeznaczoną dla trenera, co z kolei spotkało się z interwencją sędziego technicznego. Wrócił na miejsce, ale po chwili sytuacja się powtórzyła. Prośba, dwa kroki, interwencja. "Idę, bo ten ch... się nie odczepi" - rzucił wreszcie w kierunku kibiców.

Ojciec z batem w ręku

Sprzeczki z sędziami technicznymi to dla Smudy codzienność, bo w trakcie meczu zachowuje się bardzo żywiołowo. Biega, podskakuje, macha rękami, robi miny. "Lubił wtedy rzucać piorunami, taki jest jego styl. Walery Łobanowski siedział na ławce, kiwał się i sprawiał wrażenie, jakby spał. Smuda jest jego przeciwieństwem" - ocenia Magiera. "Ma swój zestaw haseł motywujących, dzięki którym potrafi dotrzeć do zawodników. To zwykle prości chłopacy, więc nie mówi do nich o jakichś diagonalnych przerzutach piłki. Raczej: graj mi tu, k..., po przekątnej" - dodaje Gapiński.

Specyficzne jest nie tylko zachowanie trenera, lecz także metody pracy. Sam obnosi się z awersją do wszelkich nowinek technicznych. Na przykład laptop według niego najlepiej nadaje się do tego, by postawić na nim filiżankę z kawą. Nie ufa psychologom, dietetykom. Polega wyłącznie na własnej intuicji. "Podczas odpraw przedmeczowych nie było seansów puszczania filmów czy muzyki, analiz, rysunków. Zawsze mówił o ataku, obrona była na drugim planie. Twierdził, że mniej stracimy, gdy jesteśmy przy piłce" - przypomina sobie Magiera.

...czytaj dalej



Sam Smuda zawsze mówił, że dla piłkarzy jest jak ojciec, ale że ma dla nich też i bat. "Kiedyś pojawił się w Legii taki młody, utalentowany piłkarz Tomasz Mazurkiewicz. Na jednym z pierwszych treningów ktoś powiedział, że z ruchów przypomina mu Giggsa. Franek to usłyszał. <Ej, Giggs, chodź tutaj>. Kiedy Mazurkiewicz podszedł do niego, usłyszał: <Dla mnie to ty jesteś gips, a nie Giggs, masz zap...> - wspomina Pietruszka.

"Smuda lubi ludzi z charakterem. Nie znosi natomiast tych, którzy marudzą i ciągle się skarżą" - uzupełnia Magiera. Kilku piłkarzy przekonało się o tym na własnej skórze. W Legii takim kozłem ofiarnym był Murawski. Nawet kiedy grał dobrze, trener zawsze miał do niego jakieś uwagi. "Nie było tak, że Smuda nie rozmawiał z zawodnikami. Jednak nie pamiętam, żeby ktoś mu się otwarcie przeciwstawił. Miał posłuch i szacunek. Tylko <Muraś> zawsze miał coś do powiedzenia, próbował wchodzić w polemiki, jednak trener od razu kasował go bardzo dosadnie" - mówi Magiera.

Smuda został trenerem kadry narodowej, bo tego chcieli kibice i sponsorzy, ale nie zawsze był tak lubiany. Kiedy zaczął pracować w Łodzi, pojawiły się podejrzenia, że szprycuje piłkarzy sterydami. "Na jednym z treningów powiedział, że ma w Niemczech kolegę, znakomitego chirurga, który zna się też na wspomaganiu. Chodziło o uzupełnienie minerałów, witamin, absolutnie dozwolonych środków. Pod tym względem byliśmy wówczas ze 20 lat za Niemcami. No ale oczywiście zaraz to podchwycono - że doping, że to niemożliwe, żeby Widzew tak grał w ostatnich minutach meczów" - wspomina Gapiński. Żadna kontrola antydopingowa nie wykazała zabronionych substancji.

Był selekcjonerem 12 godzin

Po przeprowadzce do Legii Smudy stadiony huczały, że brak mu wyczucia przy transferach, a nawet to, że ściąga do klubów piłkarzy, za sprowadzenie których może otrzymać dodatkowe pieniądze. Tak miało być w przypadku transferów Marka Citki, Rafała Siadaczki, Tomasza Łapińskiego i Pawła Wojtali do Legii w 1999 roku. Wszystkie okazały się nieudane, bo piłkarze mieli poważne problemy zdrowotne. "Z obrzydzeniem słucham takich pogłosek" - mówi Pietruszka. "Jest nieskomplikowany, czasem prosty, nawet zbyt prosty, ale uczciwy".

...czytaj dalej



Na co dzień Smuda mieszka w Krakowie. "W Legii treningi były dopasowane do rozkładu jazdy PKP. Pociąg przyjeżdżał koło 13, więc zajęcia mieliśmy o 15" - wspomina Magiera. "Ten dom to jego oaza, ukochana przystań. Kupił go chyba, gdy pracował w Wiśle. To bardzo ładne miejsce, na peryferiach Krakowa. Dom położony jest na wzgórzu z widokiem na jakiś klasztor" - opisuje Gapiński. Z kim tam mieszka: "O Małgorzacie, swojej partnerce życiowej, mówi <żona>, więc chyba są po ślubie. To kobieta efektowna, mądra, inteligentna. Pani doktór".

Nieoficjalnie wiadomo, że pani Małgorzata jest dentystką i w domu to ona pełni rolę trenera. "Franek chodzi u niej jak w zegarku. To kobieta bardzo wierząca, przestrzega postu, wtedy Franek alkoholu nawet do ust nie weźmie" - opowiada jeden ze znajomych trenera.

"Ma jeden rytuał" - opowiada Gapiński. "Przed ważnym meczem koniecznie musi zjeść pstrąga. Smażonego. Potrafi wciągnąć nawet siedem, osiem sztuk. Raz, że mu smakują, a dwa, że kiedyś przed meczem z Legią zjadł tę rybę i potem Widzew wygrał. Dlatego przed następnym meczem powiedział: dawaj, jemy pstrąga, i tak już zostało".

Smuda znany jest też jako koneser wyrobów chmielowych. "W lokalu zawsze sam musi sobie nalewać piwo. Gdy podano mu nalane, zwracał i kazał przynieść butelkę, pustą szklankę, po czym brał się do rzeczy. Miał swoją odmierzoną porcję, ze ściśle określoną ilością piany" - opisuje Gapiński. "Kiedy byliśmy na Majorce, to dwa dni czekał, aż dopłynie statek, który dowoził Paulanera".

Czy Smudę interesuje coś poza piłką nożną i piwem? "Chyba nie" - odpowiada Gapiński, który zna go od 14 lat. "Trener, który chce zrobić wszystko, by jego drużyna wygrywała, nie ma czasu na hobby. Bez przerwy ogląda mecze, analizuje. Dla niego piłka to cel numer jeden".

...czytaj dalej



Smuda ma dwa marzenia, które do niedawna się nie spełniły. Chciałby kiedyś poprowadzić klub Bundesligi i zostać selekcjonerem reprezentacji Polski. Obecna przymiarka do kadry jest dla niego już trzecią. W czerwcu 1997 roku był wymieniany w gronie kandydatów, ale wyprzedził go Janusz Wójcik. Jeszcze bliżej było dwa i pół roku później, jednak wówczas na przeszkodzie stanął kontrakt z Legią. "Muszę zburzyć legendę, że to ja zablokowałem jego nominację. Powiem więcej, pewnego dnia między 10 wieczorem a 10 rano Smuda był selekcjonerem" - zdradza Pietruszka. "Na świadków powołuję Andrzeja Strejlaua i Stefana Szczepłka. Podczas spotkania w hotelu na Agrykoli z przedstawicielami PZPN zgodziłem się na to, żeby Smuda łączył dwie funkcje - trenera Legii i selekcjonera. Rano następnego dnia Michał Listkiewicz i Bogdan Juras zmienili zdanie i selekcjonerem został Jerzy Engel" - dodaje były prezes Legii.

Wielkim autorytetem dla Smudy pozostaje jego ponad 80-letnia matka, która potrafi sypać nazwiskami piłkarzy jak z rękawa. "Naprawdę jest na bieżąco. Franek nieraz musiał jej się tłumaczyć, dlaczego przegrał jakiś mecz" - śmieje się Gapiński. Teraz będzie musiał tłumaczyć się mamie z wyników kadry.