"Zegar biologiczny od dawna mam tak ustawiony, że wstaję około siódmej. Najważniejsze jednak, że rano nie będzie jeszcze takiego wiatru i każdy będzie skakał mniej więcej w takich samych warunkach" - ocenił dwukrotny medalista olimpijski z Salt Lake City.
Obiekt w Whistler jest dobrze znany polskiemu skoczkowi. Startował tutaj przed rokiem w zawodach Pucharu Świata. "To nie jest łatwa skocznia, ale jak zawodnik jest w formie, to obiekt dostosowuje się do niego, a nie odwrotnie. Bardzo dobrze wspominam rywalizację w Kanadzie. To właśnie tutaj się odrodziłem" - wspominał.
Na pytanie, czy ma jakieś przedstartowe rytuały, tylko się uśmiechnął. "Każdy ma. Ja też, ale o tym porozmawiamy jak już zakończę karierę. Teraz nie będę ich zdradzał" - powiedział. "Nie chodzi jednak o żadne talizmany, nie wierzę też w przesądy. Staram się po prostu za każdym razem w ten sam sposób wykonywać pewne czynności, w odpowiedniej kolejności i o określonej porze".
Małysz do Vancouver przyleciał w poniedziałek o godz. 15.00 czasu miejscowego i od razu spotkał się z ... Austriakami i Niemcami, którzy zjawili się w Kanadzie w tym samym czasie.
Organizatorom nie udało się uniknąć na lotnisku bałaganu. Niektórzy nie wiedzieli, którędy mają wyjść, czy nie potrafili znaleźć odpowiedniego autobusu. Jednym z zabłąkanych był fiński szkoleniowiec Małysza Hannu Lepistoe. W końcu odnalazł go jeden z członków polskiej ekipy i zaprowadził do odpowiedniego autokaru.
Wtorek będzie dniem odpoczynku dla najlepszego polskiego skoczka. Pierwszy oficjalny trening zaplanowano na środę na godz. 12.30 czasu miejscowego, a kwalifikacje do konkursu odbędą się w czwartek o godz. 10.00.