Wiadomość o skardze na polską drużynę przekazywano sobie w piątek pocztą pantoflową. Podczas popołudniowych finałów na basenie Sportszuda w Debreczynie huczało już od plotek, które dotarły do polskich trenerów. "Podobne zarzuty stawiano nam już na Mistrzostwach Świata w Melbourne. Na odprawie lekarzy reprezentacji część medyków była zdania, że tlen jest dozwolony, inni, że nie. Wyraźnie jednak powiedziano, ż inhalowanie się tlenem przed wysiłkiem jest tak samo naturalne jak picie wody i nie ma nic wspólnego z niedozwolonym dopingiem" - tłumaczyli w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Reklama

Na Węgrzech jednak oskarżenia były poważniejsze. "Zasugerowano nam, że to, co mają w butlach pływacy, nie musi być tlenem, tylko innym środkiem wziewnym" - zdradził nam jeden z pracowników komisji antydopingowej.

Na razie nikt oficjalnie nie oskarżył Polaków o nieczyste metody, ale wiadomość przedostała się do zagranicznych mediów. Profesor Bengt O Erikkson, przewodniczący komisji antydopingowej LEN, kilka razy odpowiadał wczoraj na pytania lekarzy obcych drużyn, czy tlen rzeczywiście jest dozwolony.

W rozmowie z DZIENNIKIEM wyraźnie zaznaczył, że Polacy nie pogwałcili przepisów. "Podawanie tlenu nie jest zabronione, ale wielu zawodników uważa je za nieetyczne. Radziłbym waszej reprezentacji, żeby nie afiszowała się z butlami na basenie, bo możecie paść ofiarą niesprawiedliwych pomówień. Lepiej inhalować się z dala od ludzkich spojrzeń, w hotelu" - stwierdził profesor Erikkson.

Reklama

Inhalacje powietrzem z wysoką, około 99-procentową zawartością tlenu, polska drużyna stosuje od dwóch lat. Na Mistrzostwach Europy w Budapeszcie po takiej inhalacji 29-letni wówczas Bartosz Kizierowski pobił rekord Polski na 50 m kraulem z genialnym czasem 21,88, a w Melbourne Mateusz Sawrymowicz przed zwycięskim wyścigiem na 1500 m kraulem całą noc przespał w masce tlenowej.

Inhalacja pozwala na szybsze zaopatrzenie mięśni w tlen, co zwiększa ich moc nawet o 40 procent.