Po niespełna czterech miesiącach przerwy wracają dziś na boiska piłkarze drugiej ligi. Nie tylko ich umiejętności będą jednak rozstrzygać o awansie do ekstraklasy, bo sporo do powiedzenia będą mieli również działacze PZPN. Od ich decyzji zależeć będzie, czy zobaczymy jedną z najciekawszych rund w historii, czy rozgrywki, w których wygra każdy, komu będzie zależeć na zwycięstwie.

Reklama

Zgodnie z przepisami awans do ekstralasy powinny wywalczyć dwie drużyny, a trzecia dostałaby szansę walki w barażach. Teoretycznie prawo nie działa wstecz, a zasad nie zmienia się w trakcie rozgrywek. Akurat w tym przypadku jest odwrotnie. Nadal nie wiadomo, jakie będą zasady awansu.

"Zasady są określone w przepisach. Wchodzą dwie drużyny, a trzecia do baraży. Nowi pierwszoligowcy muszą oczywiście spełniać warunki licencyjne" – w rozmowie z "Dziennikiem" powtarza niczym mantrę przewodniczący Wydziału Gier PZPN Wojciech Jugo. Wydaje się jednak, że sam nie wierzy w rozwiązanie ustalone w przepisach. Nikt w związku nie chce dopuścić już do groteskowych sytuacji, w których pierwszoligowcy grać będą wszystkie mecze na wyjeździe, bo nie mają własnego stadionu spełniającego wymogi licencyjne. W tej sytuacji odpadałby Piast.

Wydaje się, że w końcowej tabeli nie będzie liczony także jej aktualny lider Śląsk Wrocław, który zamieni się w Groclin i miejsce w ekstraklasie już ma. Jest bardzo prawdopodobne, że nawet gdyby wrocławianie awansowali, to zrezygnują z gry w ekstraklasie i zaczną występy w Grodzisku od trzeciej ligi. Ostatnio zaczął jednak wchodzić w grę wariant walki o awans i... przenosin nowego pierwszoligowca z Wrocławia do pobliskiego Lubina, który ma opuścić ekstraklasę po aferze korupcyjnej.

Reklama

Powyższe rozważania dotyczą sytuacji, w której z ekstraklasy spadną tylko dwa zespoły, a trzeci miałby grać w barażach. Karnie zdegradowane są już jednak Zagłębie Sosnowiec, Widzew Łódź i Zagłębie Lubin, a nie wykluczone są przecież kary dla kolejnych klubów. Jeśli PZPN nie wprowdzi abolicji, pierwszą ligę opuścić może nawet sześć drużyn. I tyle samo by do niej wchodziło. Czyli praktycznie każdy, kto chce.

"Ta liga może być najprostsza z możliwych, ale może być też ogromny kłopot z awansem, jeśli premiowane będą jednak tylko dwie najlepsze drużyny. Na razie nikt nic nie wie i to jest kłopot" – mówi Radosław Michalski, dyrektor sportowy gdańskiej Lechii.

Jeśli awansować będzie mogła nawet 6. drużyna (postawienia w tym miejscu granicy domaga się Ekstraklasa SA, lękająca się, by awansu nie dostał na przykład 12. zespół drugiej ligi, jeśli te z wyższych pozycji nie będą w stanie spełnić kryteriów licencyjnych), liga będzie bardzo łatwa.

Reklama

"Wtedy o awans do ekstraklasy byłoby prościej niż o wejście do drugiej ligi, w czasach gdy grałem w barwach Korony Kielce" – śmieje się Grzegorz Piechna, nowy napastnik Polonii Warszawa. Ale zaraz zastrzega: "U nas nikt nie chce czekać na decyzje PZPN i wchodzić dzięki aferze korupcyjnej. Naszym celem jest jedno z dwóch pierwszych miejsc".

Podobnie myślą w Gdyni, bo Arka i Polonia to dwie drużyny o pierwszoligowej organizacji i budżetach. Poradziłyby sobie w ekstraklasie już teraz. Ich rywale mają budżety w wysokości najwyżej 4-5 milionów złotych, a pensje najlepszych zawodników rzadko sięgają 10 tys. złotych miesięcznie. To wszystko oznacza, że nawet inwestując 2-3 miliony złotych, można wejść do ekstraklasy, gdzie za same prawa transmisyjne otrzyma się na dzień dobry ponad dwa razy tyle! Przykłady nieprzygotowanych organizacyjnie Zagłębia Sosnowiec i Polonii Bytom w poprzednich rozgrywkach rozbudziły wyobraźnię. Dlatego w przypadku zamieszania o awansie myślą też działacze GKS Katowice (potencjał w postaci kibiców) i Podbeskidzia Bielsko-Biała (z silnym piwnym sponsorem), choć zajmują miejsca 10. i 11.

Patrząc na biedę zespołów w dolnej części tabeli, warto jednak docenić siłę – także tą marketingową – zespołów z czołówki. W Gdańsku powstaje Baltic Arena (nowy stadion był też bodźcem, który skłonił Zbigniewa Drzymałę do inwestycji we Wrocławiu), a kibicem Lechii jest premier. Wielu kibiców ma Arka, a derby Warszawy dodadzą blasku ekstraklasie.

"Zapotrzebowanie niektórych środowisk na sukces jest naprawdę duże. Także w Gdyni, nie ukrywam. Gdyby walka toczyła się o trzy miejsca, byłoby ciężko. Przecież także Wiśle Płock marzy się powrót do ligi. O tym, że poziom jest wysoki, świadczy skład ćwierćfinałów Pucharu Polski, gdzie gra trzech drugoligowców" – mówi Piotr Burlikowski, dyrektor sportowy Arki. Trenerem tego klubu jest świetnie opłacany Wojciech Stawowy, ale znaczących nazwisk nie brakuje także na innych ławkach: do ekstraklasy chcą wrócić Dariusz Wdowczyk (Polonia), Dariusz Kubicki (Lechia), o awansie marzy Ryszard Tarasiewicz (nie wiadomo, czy w roli trenera Śląska czy Groclinu). Dla każdego z nich sukces na zapleczu jest szansą powrotu na pierwszoligowe salony. Sukces, który w tym sezonie może być osiągnąć łatwiej niż kiedykolwiek.