Średnicki to pechowiec - urodził się za wcześnie i kokosów w ringu nigdy się nie dorobił. Nie dostał zgody od komunistycznych władz na podpisanie zawodowego kontraktu.
"Po zakończeniu kariery pracowałem na kopalni, a jak ze zdrowiem było coraz gorzej, a musiałem z czegoś żyć, to handlowałem garnkami na targu w Dąbrowie Górniczej. Bawiłem się też w trenerkę" - opowiada Średnicki.
Teraz pracuje za barem w jednym z sosnowieckich pubów. "Ktoś krzyknie dwa duże jasne, to są dwa duże. Trzeba tylko szybko nalać i uważać, żeby nie było dużo piany. Czy to wstyd, że jedyny polski mistrz świata w boksie nalewa piwo?! Żaden wstyd. Miałem iść kraść, żebrać?! To byłaby dopiero hańba" - mówi dumny Średnicki.