Najbardziej znaną twarzą tej drugiej grupy jest Bartosz Kizierowski. Wielokrotny olimpijczyk we wrześniu 2008 r. wziął czterech młodych polskich sprinterów na uniwersytet w Hiszpanii, gdzie został szkoleniowcem.

Od początku wywołało to wielkie kontrowersje. Były mistrz Europy został oskarżony o kradzież. Szkoleniowiec jednego z „porwanych” Andrzej Rotkiewicz nazwał go pseudotrenerem. Zarzucano Kizierowskiemu brak papierów do szkolenia zawodników - nie skończył naszego AWF. Argument, że wiele lat szkolił pływaków na amerykańskim uniwersytecie Berkeley, czy fakt, że legendarny amerykański trener Mike Bottom widzi w Kizierowskim swojego następcę, na nikim w Polsce nie robił wrażenia. Wszyscy czekali na mistrzostwa w Ostrowcu, bo to miała być pierwsza bezpośrednia konfrontacja.

Reklama

Podopieczni Kizierowskiego swoimi wynikami udowodnili słuszność obranej metody. We wszystkich wyścigach, w których brali udział, stawali na najwyższym stopniu podium: 50 m stylem dowolnym, 50 m grzbietem, 100 m delfinem, 200 m kraulem. Padały rekordy Polski. Przede wszystkim jednak sztafeta - po to tak naprawdę hiszpański zespół został stworzony - zrobiła minimum dające jej prawo występu podczas lipcowych mistrzostw świata w Rzymie.

"Mam nadzieję, że to zakończy kontrowersje wokół tego hiszpańskiego eksperymentu" - mówił Kizierowski tuż po starcie.

Powstaje pytanie, czy dało to innym trenerom coś do myślenia. Wygląda na to, że polskie pływanie jest w przededniu rewolucji. Coraz więcej młodych szkoleniowców zaczyna głośno mówić, że dzieje się coś złego i najwyższy czas na zmiany, bo świat nam odpływa, a my nie umiemy go dogonić.

Reklama

"Nie wiem, czy można powiedzieć, że istnieje stara i nowa szkoła pływania" - kryguje się jeden z przedstawicieli nowej fali trenerów, Piotr Albiński ze Śląska Wrocław. "Na pewno są tacy, którzy wciąż chcą się uczuć, którzy chcą czerpać od innych. A są też tacy, którzy już popadli w pewne schematy i przestali się rozwijać".

Albiński nie chce nazwać rzeczy po imieniu. Stara się być dyplomatyczny - podobnie jak Kizierowski, który otwarcie mówi, że złego słowa na polskich trenerów nie powie, ponieważ chce być częścią tego środowiska. W niektórych miejscach trening pływacki wygląda jednak jak jakiś ponury żart. "Wszystkie zajęcia wyglądają dokładnie tak samo" - mówi jeden z byłych zawodników Polonii Warszawa, który dlatego że przestał się rozwijać, musiał zrezygnować z pływania, chociaż miał naprawdę niezłe wyniki. "Codzienne pływanie po osiem kilometrów o 6 nad ranem zaczyna wkurzać. Póki są rezultaty, człowiek jest w stanie znieść wszystko. Przychodzą jednak pierwsze zawody, kiedy wyniku nie ma. Trudno, może tak się zdarzyć. Później jednak następne i następne. A trening wygląda cały czas tak samo, nie ma żadnej zmiany. To frustruje".

Reklama

Po światku pływackim krążą legendy o szkoleniowcach, którzy przychodzą na początek treningu, zlecają zawodnikom nieśmiertelną „ósemkę” (8 km), po czym oddają się innym zajęciom. Najpopularniejsze jest czytanie gazety w kantorku, ale niektórzy nawet znajdowali czas, by w tym czasie zmieniać opony na zimowe.

Najgorsze jest to, że na Zachodzie już dawno zaniechano pływania dzień w dzień po osiem kilometrów. Bardzo dużo zajęć odbywa się dziś na lądzie, pracuje się głównie nad siłą.

"Gwarantuję, że u mnie w klubie nikt powyżej wieku gimnazjalnego nie przepłynął w tym sezonie ośmiu kilometrów" - mówi Albiński. "Staramy się wprowadzać jak najwięcej zajęć na lądzie, pracować nad techniką. Tutaj wychodzą zaniedbania z najmłodszych lat - bo najlepsi trenerzy od techniki powinni pracować z najmłodszymi. A tak dostajemy pływaków, którzy mają złe nawyki. A te najtrudniej wyeliminować".

W środowisku przedstawicieli starej szkoły niejednokrotnie słychać oburzenie i niezadowolenie. "Przychodzi do mnie jeden gówniarz z drugim i nie chce pływać. Mówi mi, że na Zachodzie już tego nie robią. Poprzewracało im się w głowach" - dało się słyszeć na ostrowieckim basenie.

Tymczasem narzekają nie tylko zmuszane do katorżniczego treningu dzieci, ale i uznani zawodnicy. „Zajęcia zaczynam o 6 rano. Do basenu wskakuję półprzytomny. Najgorszy jest pierwszy kontakt z wodą, jest tak zimno, że aż boli. Pływanie dzień w dzień ośmiu kilometrów było nużące i uważałem to za bezsensowne. Czułem się przemęczony. Na tyle znam swój organizm, by wiedzieć, kiedy przystopować. Nie przychodziłem następnego dnia na trening, bo nie chciałem się przetrenować” - opowiadał na łamach „Magazynu Sportowego” Paweł Korzeniowski.

Dzisiaj Korzeniowski w dalszym ciągu współpracuje z trenerem Pawłem Słomińskim, który dla wielu - mimo stosunkowo młodego wieku (40 lat) - pozostaje najważniejszym przedstawicielem starej szkoły. „Korzeń” odnosi zresztą sukcesy, ale nie jest tajemnicą, że stanowczo domagał się od trenera zmiany sposobu przygotowań. Dostał dwóch specjalistów od przygotowania fizycznego, którzy wiele uwagi poświęcają treningom na lądzie. Kilka dni temu ze współpracy ze Słomińskim zrezygnowała nasza największa gwiazda Otylia Jędrzejczak.

"Trzeba zaznaczyć, że pływanie w naszym sporcie wciąż pozostaje podstawą" - podkreśla Albiński. "Tyle że te <ósemki> muszą pływać młodzi zawodnicy, do tego 16. roku życia swoje kilometry natłuc. Tylko tak mogą nauczyć się ekonomiki ruchów. Przychodzi jednak moment, że trzeba zacząć zajmować się innymi rzeczami. Zmieniać bodźce, bo każdy powtarzany po raz n-ty w czasie jednego sezonu przestaje działać. A u nas niestety wielu zna tylko jeden sposób" - mówi Albiński. "To właśnie dlatego świat nam odpłynął. Trzymamy się schematów. No i pieniądze są też ważne. U nas trener chałturzy od rana do wieczora przy nauce pływania. Codziennie od 6 rano do 20. Można się wypalić. A musi tak robić, bo musi jakoś utrzymać rodzinę" - dodaje na koniec młody trener.