Piłkarze, z wielkimi torbami na ramionach, zjechali pod ziemię na stacji Sucharewskaja. Kontrolerzy przepuścili piłkarzy bez biletów. Kibice, którzy spieszyli do domów na transmisję z meczu, przecierali oczy ze zdumienia. Robili sobie w wagonach zdjęcia z piłkarzami, prosili o autografy. W takim zamieszaniu, podczas przesiadki na linię Sokolniczeską, przepadł jeden z piłkarzy - Cavenaghi, który moskiewskim metrem jechał pierwszy raz w życiu. Argentyńczyk dotarł jednak na stację Sportiwnaja, gdzie na piłkarzy czekał autokar... rywali - Interu Mediolan.

Na rozgrzewkę Spartak wyszedł spóźniony. Szalona podróż i krótki rozruch spowodowały, że początek spotkania był dla wicemistrzów Rosji fatalny. Już w 1. min po błędzie Martina Stranzla, Wojciecha Kowalewskiego pokonał Julio Cruz. Jak się okazało była to jedyna bramka meczu.

"Nie zwalam wszystkiego na podróż metrem" - mówił po meczu polski bramkarz. "To była siła wyższa. Takie sytuacje się zdarzają. Przegraliśmy, bo nadal brak nam międzynarodowego doświadczenia. Nie graliśmy gorzej od Interu" - dodał Kowalewski, który był najlepszym piłkarzem meczu.

Nie można tego powiedzieć o jego koledze po fachu, 18-letnim bramkarzu Lewskiego Sofia, Nikołaju Michajłowie. Zadebiutował we wtorek w Lidze Mistrzów. W 33. min nie zdołał przyjąć prostej piłki, podawanej przez obrońcę. Minął się z futbolówką, która mimo rozpaczliwej pogoni Bułgara, minęła linię bramkową. Załamany tym błędem nie wyszedł już na drugą połowę.

Michajłow przeszedł do historii piłki z zupełnie innego powodu. Jego dziadek Bisser w latach 60. bronił bramki Lewskiego w meczach Pucharu Europy. W tych rozgrywkach grał także jego ojciec, Borisław (dziś prezydent Bułgarskiej Federacji Piłkarskiej, a wcześniej bramkarz m.in. Lewskiego). Tak więc, w najważniejszych rozgrywkach klubowych w Europie grały już trzy pokolenia bramkarzy Michajłowów.