Afera korupcyjna, która rozpoczęła się od pańskich zeznań w prokuraturze we Wrocławiu, doprowadziła do usunięcia Michała Listkiewicza z PZPN. To dobry ruch ministra Tomasza Lipca?
Nie chodziło mi o personalia, tylko o system, który funkcjonował w PZPN. Ten system utożsamiał i chronił cały układ korupcyjny i to było dla mnie do przewidzenia, że zostanie on rozbity. Ale tak w ogóle to ja nie chcę się wypowiadać, bo mnie te wszystkie kwestie już nie interesują. Przyglądam się temu z boku, choć oczywiście mam różne przemyślenia na temat tego, co się dzieje.
Ale chyba panu o to właśnie chodziło. Głośno powiedział pan o korupcji, żeby rozbić ten układ. Odczuwa pan satysfakcję, że to się w końcu udało?
Tu nie chodziło o satysfakcję, ale o normalność. I dlatego to był dobry krok ministra Lipca. Tylko że do tej pory został zrobiony tylko pierwszy, łatwiejszy krok. Chodzi o to, co będzie działo się dalej. Nie ważne, czy następcą Listkiewicza zostanie ten pan czy inny. Chodzi o działania. Chciałbym, żeby do PZPN trafili w końcu ludzie, którzy nie myślą tylko o zbiciu tam kapitału, ale tacy, którzy będą w stanie zrobić coś dobrego dla naszej piłki. Nie można teraz dopuścić, żeby jeden chory układ został zastąpiony innym. Niestety mam zastrzeżenia do moralności niektórych ludzi, którzy wypowiadają się w mediach w charakterze reformatorów i uzdrowicieli. Chwalą się głośno, czego to oni nie zrobili. Chodzi mi o to, żeby zmiany nie dotyczyły tylko prezesów, ale też innych osób związanych z PZPN i polską piłką.
Czy wśród ludzi zgłaszających gotowość kandydowania w wyborach na prezesa PZPN są tacy, którzy będą w stanie naprawić polską piłkę?
Nie wiem, bo nie znam ich zbyt dobrze. Pana Ryszarda Czarneckiego nie znam w ogóle. Romana Koseckiego poznałem dawno temu jako piłkarza. Pana Kazimierza Grenia znam, ale jedynie ze zjazdów związku. Mam o tych ludziach za mało informacji, żeby wskazać któregoś z nich jako dobrego kandydata na prezesa.
W aferze korupcyjnej, którą pan rozpętał, zatrzymano już 67 osób. Czy szokuje pana liczba ludzi zamieszanych w kupowanie meczów?
Skala mnie nie zaskakuje ani trochę. Zdawałem sobie sprawę, ile osób jest w to zamieszanych, bo stykałem się z tym na co dzień. Może ich być nawet 167 albo i 267. Szokujące jest dla mnie co innego: skuteczność prokuratory. Nie spodziewałem się, że uda się postawić zarzuty i przygotować materiał dowodowy w tak wielu przypadkach.
Teraz nasza reprezentacja może zostać zawieszona przez FIFA i UEFA. Warto było z nimi zadzierać?
A jaka była alternatywa? Nie było żadnej. Władze PZPN nie robiły nic, żeby walczyć z korupcją. Dopiero po groźbach i naciskach zarząd zgodził się na zwołanie wyborów według nowego statutu na 31 marca. Ci ludzie już dawno stracili społeczne zaufanie do pełnienia swoich funkcji. Jeśli przez osiem lat nie widzieli skali korupcji w naszej piłce i nie zrobili nic, żeby z nią walczyć, to jest dla mnie wątpliwe, że uczyniliby to teraz. Najpierw problemem był jeden sędzia, potem tylko Dziurowicz... Wszystkie sygnały o skali problemu były bagatelizowane. Nie oszukujmy się: gdyby nie naciski medialne, to cały ten układ nadal funkcjonowałoby po staremu i nikomu nie zależałoby na walce z korupcją, z której ten układ czerpał korzyści.
Czy po zmianach, które mają zajść w PZPN, myśli pan o powrocie do piłki?
Nie mam takiego zamiaru.
Piotr Dziurowicz, były prezes GKS Katowice i syn nieżyjącego już byłego prezesa PZPN, Mariana Dziurowicza to człowiek, dzięki któremu zaczęto głośno mówić o korupcji w polskiej piłce. "To był system, który chronił cały układ korupcyjny. Było dla mnie do przewidzenia, że zostanie on rozbity" - mówi DZIENNIKOWI.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama