"To nie do końca jest tak" - wyjaśnia Tłuczyński. "Ja nie ganiam po mieście i nie ściągam od ludzi pieniędzy. Zajmuję się odbieraniem telefonów i papierkową robotą" - dodaje.
Co go skłoniło go do podjęcia pracy? Przecież nie jest biedny - w klubie zarabia aż 5 tysięcy euro miesięcznie. "Poszedłem do biura pół roku temu, by w ten sposób zwalczyć swoje lenistwo. Wstawałem w południe, bo zespół z Hanoweru ma treningi tylko raz dziennie, około siedemnastej. W pewnym momencie powiedziałem sobie: człowieku, weź się za siebie, nie bądź takim śpiochem, bo tracisz pół życia!" - mówi piłkarz.
Teraz wstaje z łóżka o 8 rano. Godzinę później jest już w pracy. Zostaje w niej do 11.30. "W firmie traktują mnie świetnie. Może dlatego, że moje biuro jest jednym ze sponsorów klubu? No, w każdym razie jest miło i co ważne, nie muszę jak cała reszta ubierać się w garnitury, za którymi nie przepadam. Wystarczy, że założę dżinsy i koszulkę i jest OK" - mówi Tłuczyński.
Jak twierdzi, nigdy nie był świadkiem żadnej nieprzyjemnej sceny egzekwowania długów. "W terenie dochodzi czasem do awantur pomiędzy moimi współpracownikami a dłużnikami. Na szczęście w biurze jest spokojnie. Drastyczne zdarzenia znam co najwyżej z filmu "Komornik" - opowiada.
Polak jest prawdziwym bohaterem zespołu, w którym gra. "Gdy przyszedłem na pierwszy trening po mundialu, byłem bardzo mile zaskoczony. Koledzy długo bili mi brawo, a potem ofiarowali wiele prezentów. Między innymi polską flagę z niemieckim napisem: gratulujemy wicemistrzostwa, a także doskonałe cygara" - cieszy się szczypiornista.
Jak widać, Tłuczyński czuje się w Hanowerze świetnie, mimo że występuje tylko drugiej lidze niemieckiej. "By zmienić barwy, musiałbym dostać naprawdę wyjątkową propozycję. Zarówno pod względem finansowym, jak i sportowym. No i nowy klub powinien mi zagwarantować jakąś pracę rano, żebym znów się nie rozleniwił" - żartuje 27-letni szczypiornista.