Dziś, pomni doświadczeń z mistrzostw świata w Korei i Japonii oraz z mundialu w Niemczech, obwieszczamy: "Polska do Austrii jedzie po złoto". A przecież wystarczy sobie powiedzieć szczerze - zapewne ani po złoto, ani po srebro, ani po brąz. Idziemy - jak mówi Leo Beenhakker - krok po kroku. Ale jeszcze droga daleka przed nami...

Reklama

Kto zgadnie skąd to cytat? "Mamy zespół, który wygrywa, kiedy chce i jak chce. Trzeba od razu zaatakować i strzelić gola? Nie ma sprawy. Tak grają tylko ci, którzy znają swoją wartość i są nieprawdopodobnie mocni psychicznie. Drużyna Engela taka jest". Oczywiście sprzed mistrzostw świata w Korei i Japonii - przypomina DZIENNIK.

A ta sama gazeta miesiąc później pisała: "Okazało się, że tak naprawdę nie mamy ani zawodników, ani drużyny, ani trenera, których można by reprezentować w finałach MŚ. Jerzy Engel nie był w stanie wymyślić żadnej taktycznej nowinki na finały, kurczowo trzymał się nazwisk piłkarzy, choć ci nie byli w stanie wywalczyć miejsca nawet w klubach. Jego koncepcja zbankrutowała". Jakże blisko jest od bohatera do zera...

2002 - przed klęską...

Rok 2002 był szczególny. Polska, jak mówił selekcjoner Jerzy Engel, jechała do Korei po Puchar Świata. Dziennikarze spijali słowa z jego ust, piłkarze opowiadali o medalach. "Nawiązaliśmy do najlepszych tradycji polskiego futbolu. Dzięki Bogu, a także Jerzemu Engelowi, który stworzył silną drużynę" - mówił Piotr Świerczewski. A sam Engel po losowaniu grup opowiadał: "Dziś nie myślimy, jak wyjść z grupy, myślimy, jak zdobyć medal!" - wspomina DZIENNIK.

Reklama

Jak się okazało - błąd. Żeby zdobyć medal, najpierw trzeba mimo wszystko wyjść z grupy... Ale co tam - ambicje mieliśmy olbrzymie. "Tata chce złota!" - brzmiał tytuł w „Przeglądzie Sportowym”. "Nie robię sobie żartów. Uważam, że stać nas na sprawienie przyjemnej niespodzianki. Celem na mistrzostwa powinna być walka o medale. Będę usatysfakcjonowany dopiero, jeśli zajmiemy miejsce na podium" - mówił Radosław Kałużny.

Było i pompatycznie ("Wszyscy chcieli mieć pamiątkę ze spotkania z piłkarzami, którzy wylecieli podbić Azję, co my piszemy, podbić świat!” - donosili dziennikarze), i śmiesznie (Engel: "Szpiegów będziemy pędzić, mamy w kadrze człowieka od specjalnych zadań, który w razie potrzeby może wyjąć giwerę i zastrzelić”).

Reklama

Felietoniści pisali: "W bramce Jerzy Dudek z Liverpoolu, w defensywie dwóch asów Schalke Tomaszowie Hajto i Wałdoch, a także Jacek Bąk z Racingu Lens oraz Tomasz Rząsa z Feyenoordu. Dudek wywalczył wicemistrzostwo Anglii, Hajto do spółki z Wałdochem radowali się z Pucharu Niemiec, Bąk jest wicemistrzem Francji, a Rząsa wzniósł Puchar UEFA. I niech ktoś powie, że to słaba defensywa! A wiadomo, dobry bramkarz to już połowa sukcesu. Dobrzy obrońcy to już niemal klucz do sukcesu. I jak tu martwić się meczem z Koreą, którym zaczynamy przygodę z 17. finałami MŚ? "Gdzie tak naprawdę grają Koreańczycy?" - dopytuje się Hajto i po chwili dodaje: "No fakt, jeden Ahn występuje w Perugii, ale co to za klub ta Perugia? Zaledwie średniak Serie A”.

Ale co tam dziennikarze. Ogólnej gorączce dawali się ponieść także specjaliści tacy jak Zbigniew Boniek ("Nie dopuszczam do siebie myśli, by zabrakło nas już po pierwszezj rundzie”) czy Władysław Żmuda ("Obronę, wbrew temu, co piszą koreańscy dziennikarze, mamy mocną. Nie powinna być gorsza niż w 1982 roku, gdy na bramce stał Młynarczyk, a w środku rządziłem wspólnie z Janasem”). I tak sobie wszyscy robiliśmy dobrze, aż trzeba było wyjść na boisko. No i się zaczęło!

I po klęsce...

Janusz Wójcik: „Pyzaty niuniuś idzie na dno”. To o Engelu. Kilka tytułów: "Bez szybkości, bez pomysłu, bez nadziei”. Albo ostrzej: "DZIADY”. Zamiast pochwał, kpiny. Choćby rysunek pod tytułem: "Polacy dobrze przygotowali się do mistrzostw świata”. A na nim kilku kibiców przed telewizorem, otoczonych skrzynkami piwa. Dziennikarze, którzy wcześniej za Engelem donosili, iż do Korei jedziemy po złoty medal, już zmienili ton i zapominali o poprzednich artykułach. "Czy trenerzy i piłkarze mówią coś czasami, aby tylko mówić, czy też zastanawiają się nad słowami, które padają z ich ust?" Trener Jerzy Engel po awansie znalazł się w euforii. Stwierdził: "Jedziemy po Puchar Świata. Wszyscy pamiętają tę deklarację. Nie sposób od niej uciec. Zastanawiam się, czy to były słowa rzucone na wiatr, czy też może sam awans spowodował takie poczucie własnej wartości? Po co mówić o Pucharze Świata? Niczemu to nie służy”.

Inna sprawa, że Engel nie wyciągał wniosków. Opowiadał: "Argentyna też kiedyś przegrała pierwsze spotkanie w finałach, a potem została wicemistrzem świata”. Ale na krótko. Kilka dni później, w przypływie szczerości, wyzna: "Moim zdaniem Polska była za słaba na awans do czołowej szesnastki mistrzostw świata”.

Rozjeżdżanie reprezentacji to nasza poturniejowa specjalność narodowa.

Wojciech Kowalczyk: "No i doczekaliśmy się pierwszej sensacji na mundialu. Odpadł wielki faworyt mistrzostw według naszego trenera i niektórych piłkarzy”. Jan Tomaszewski: "Od momentu uzyskania awansu oglądaliśmy rzępolenie narodowej kapeli futbolowej zamiast prawdziwego grania. W tym czasie kierownictwo Boniolandii karmiło nas informacjami typu: wszystko zapięte na ostatni guzik, przeciwnicy rozpracowani dokumentnie, Polacy w takim gazie, że hoho, a kibice niech już szykują butelki szampana na koniec czerwca, kiedy będą nas witać na Okęciu i podziwiać zdobyty Puchar Świata”.

I dziennikarze. Pierwszy cytat: "Nasi dobrze ubrani i świetnie ostrzyżeni światowcy coraz lepiej wypadają na konferencjach prasowych, przed kamerami i mikrofonami, ale coraz gorzej idzie im na treningach i boisku, gdzie są po prostu nieudolni. Zachwyty nad tym, że jeden z ulubieńców Władysława Jerzego (Michał Żewłakow - przyp red.) odpowiada na pytania płynnie po angielsku i francusku, nie wzruszają nikogo, kto widział tego intelektualistę później podczas meczu”.

Cytat drugi: "Selekcjoner Jerzy Engel już nie irytuje. Selekcjoner Engel zaczyna rozśmieszać. Przez ostatnie pół roku zajmował się głównie promowaniem własnej osoby. Kampanie reklamowe pochłaniały więcej czasu niż szlifowanie wariantów taktycznych”.

I trzeci: "Engel popełnił kilka błędów i to on ponosi największą odpowiedzialność za to, że biało-cerwoni zajęli ostatnie miejsce w grupie. Selekcjoner nie wyciągnął żadnych wniosków z lekcji, których udzielili naszej drużynie Rumunii i Japończycy przed mundialem. Engelowi zabrakło też w Korei wyczucia. Nie słuchał przestróg swojego wielkiego poprzednika Kazimierza Górskiego i zakochiwał się w piłkarzach, a nie umiejętnościach”.

Na koniec było wyliczanie grzechów kadry i zwieńczenie engelowskiego dzieła - zdjęcie selekcjonera oraz wielki tytuł „Szukam pracy”. Tak skończył się nasz sen o Pucharze Świata.

2006 - Janas cudotwórca

Następne mistrzostwa były cztery lata później. Czy nauczyliśmy się czegoś podczas azjatyckiej lekcji pokory? Trochę, ale nie za dużo.

Jeden z dziennikarzy pisał: "Po złotoustych Engelu i Bońku Janas wypadał w mediach źle. Za niego przemówiły wyniki. Drużyna narodowa ze stanu totalnej rozsypki cementowała się z meczu na mecz. Dziś Żurawski i Frankowski są jej filarami, a każdy z nich strzelił więcej goli w eliminacjach niż Owen i Rooney razem wzięci. Jest trzech klasowych skrzydłowych: Krzynówek, Smolarek i Kosowski, którzy pchają do przodu atak, gdy Szymkowiak nie ma okazji rozwiązać akcji prostopadłym podaniem. Sobolewski nie tylko rozbija, ale i konstruuje, a Dudek i Boruc to w bramce specjaliści, jakich nie mają lepsze drużyny. Największy kłopot jest w tyłach, ale to nie tylko wina starzejących się obrońców, ale efekt ofensywnej gry innych, którzy nie zdążają z asekuracją”.

Inny, z tej samej redakcji, tryskał optymizmem przed spotkaniem z Ekwadorem: "Polskiej reprezentacji też nie tworzą gwiazdy poruszające wyobraźnię milionów, ale stać ją na wysłanie graczy do Celtiku Glasgow czy Borussii Dortmund. Ekwadorczycy nie mają nawet tego, a jeśli we współczesnym futbolu jakaś nacja nie eksportuje piłkarzy do czołowych lig europejskich, to znaczy, że oferuje miernotę. Sieć wysłanników z bogatych klubów oplata całą planetę, poławiacze talentów docierają do rejonów bardziej egzotycznych i niedostępnych niż Andy, więc w Europie strzelają gole gwiazdy z Hondurasu czy Sierra Leone”.

Uśmiechali się też piłkarze. Jacek Krzynówek: "Mój kolega Marko Babić powiedział, że możemy pokonać Niemców, pod warunkiem że zagramy z nimi tak jak z Chorwatami. Zgadzam się z nim”.

Maciej Żurawski: „Nie wyobrażam sobie, byśmy mogli nie poradzić sobie z Ekwadorem czy Kostaryką. Aż mnie korci, by rzucić optymistyczne hasło: jedziemy po medal. Ale po co tak mówić? Odezwą się znowu upiory sprzed czterech lat”.

Janas i jego koniec

Nie brakowało optymistycznych okładek ("Jesteśmy mocni”) ani peanów pochwalnych pod adresem Pawła Janasa. Ale potem przyszły porażki z Ekwadorem i Niemcami. Medialny efekt łatwo przewidzieć.

Pierwszy tekst: "Janas na wczorajszej konferencji czuł się jak zaszczute zwierzę, które jeszcze ucieka, ale samo wie, że koniec jest bliski”. Drugi: „Mimo heroicznego boju z Niemcami, mundial się dla nas skończył. Bez gola, bez punktu - to dorobek, który zawdzięczamy błędom Janasa”.

I trzeci: "Cztery lata temu narzekaliśmy na Jerzego Engela. Teraz jest jeszcze gorzej. To już koniec Janasa. Nikt normalny nie ma złudzeń, że ten człowiek jest skompromitowany nie tylko sportowo, ale także całkowicie stracił twarz. A to odsunięciem Dudka, Frankowskiego, a to arogancją wobec mediów, a przede wszystkim w stosunku do kibiców. Janasa już nie ma”.

Tej całej euforii przed meczami dawali się też ponieść politycy. W 2002 roku Aleksander Kwaśniewski mówił: "Zawsze w grę można włożyć jeszcze więcej pomysłu, artyzmu. Życzę wam, żeby tak właśnie było. Na mistrzostwach świata możecie przekonać się o własnej sile i klasie”. Po porażkach opowiadał: "Okazuje się, że na MŚ natchnienie nie wystarcza. Potrzebne są jeszcze umiejętności”.

Z Kazimierzem Marcinkiewiczem było podobnie. "Przez najbliższe tygodnie nikogo w Polsce nie będzie interesowało, co robi premier. Polska będzie odbierana i oceniana na podstawie wyników reprezentacji. Mam nadzieję, że wiecie, jak dużo od was zależy” - mówił przed mistrzostwami w 2006 roku. Pewnie się nie spodziewał, że... Janas zrzuci winę właśnie na niego - bo wchodził do szatni nieproszony - przypomina DZIENNIK.

Teraz piłkarzy wracających z Serbii witał Donald Tusk. Po spotkaniu z Belgią ogłaszał dzień radości narodowej. Czy będzie też musiał ogłosić żałobę? Oby nie...

Zachować umiar

To nie jest tekst o tym, że w Euro 2008 na pewno przegramy, ani o tym, że nie wolno nam marzyć. Morał powinien być całkiem inny - gdy jedna z gazet daje tytuł „Na Euro jedźmy po złoto”, a druga "Leo marzy o złotym Euro” - pamiętajmy, gdzie tak naprawdę jest nasze miejsce w futbolu i co tak naprawdę powinno być dla nas sukcesem. Wcale nie trzeba być pierwszym, żeby czuć satysfakcję - przekonuje DZIENNIK.

Po raz pierwszy w historii awansowaliśmy do finałów mistrzostw Europy, tak jak w 2002 roku po raz pierwszy od szesnastu lat pojechaliśmy na mundial. I to już jest wymowne. Oczywiście - niespodzianki się zdarzają, dlatego obok zamieszczamy tekst "ku popkrzepieniu serc” o tym, jak po złoto kroczyli Duńczycy i Grecy. Ale zwróćmy uwagę na słowo "niespodzianki”. Zachowajmy umiar w żądaniu zwycięstw od piłkarzy i zachowajmy umiar w krytykowaniu, gdy znów się nie uda...