Przed rekordowym wyścigiem na 200 m motylkiem słuchała pani piosenki grupy Feel. A w niedzielę?
Nie miałam wielkiego wyboru, bo w czwartek, podłączając iPoda do komputera, wszystko mi się skasowało. Na szczęście miałam kilka piosenek w telefonie - właśnie Feela, Edyty Bartosiewicz, zespołu Mrowisko i piosenkę "Apologize" Timberlanda. To one napędzały mnie przed startem.

Reklama

W sobotnich eliminacjach na 100 m motylkiem przy pierwszym oddechu pękł pani kostium. Mimo to weszła pani do finału, choć dopiero z piątym czasem. Czy ta awaria miała wpływ na wynik?
Pęknięty kostium nie ułatwił mi wyścigu, bo od razu na plecach zrobiła mi się wielka bania i na pewno straciłam kilka sekund. Ale ja w eliminacjach nigdy nie płynę maksymalnie, bo oszczędzam siły na półfinały.

Będzie nowa afera kostiumowa?
Nie, to był przypadek. Przecież w tym samym kostiumie uzyskałam trzeci najlepszy czas w moim życiu na 200 m motylkiem w sierpniu w Paryżu. Brakowało mi 0,31 sekundy do własnego rekordu Europy i pół sekundy do rekordu świata.

Fani mieli apetyt na medal w kraulu, a pani wyścig na 400 m odpuściła, a ze startu na 200 m zrezygnowała w ogóle.
Ale ja od początku podchodziłam do kraula na luzie. Pomyślałam, że wystartuję na 400 m i już w wodzie zadecyduję, czy walczę o finał. Odpuściłam po trzeciej setce, bo dziewczyny za bardzo mi odpłynęły. Po co miałam się forsować, jeśli wieczorem czekał mnie półfinał na 100 m motylkiem? W Debreczynie zdecydowanie najlepiej pływa mi się delfinem.

Reklama

Odpuszczając kraula, zrobiła pani zawód Laure Manaudou, która od początku nastawiała się na walkę właśnie z panią.
Ma pecha. Musiał jej wystarczyć pojedynek z Federiką Pellegrini, która była od niej lepsza w eliminacjach.

Jak pani relacje z Francuzką?
Laure nigdy za mną nie przepadała. To już reguła, że nie odpowiada na cześć. Nigdy też mi nie pogratulowała. Cóż, to taka osoba - skryta, unikająca innych zawodniczek. Być może ma wąskie grono przyjaciół, przed którymi się otwiera, ale ja do nich nie należę. Mówiąc delikatnie, Laure jest negatywnie do mnie nastawiona.

Ma pani za sobą igrzyska w Sydney i Atenach, a mimo to nie wytatuowała sobie kółek na plecach. Niektórzy olimpijczycy fundują sobie taki tatuaż po każdej olimpiadzie, a potem dumnie paradują z kółkami na plecach.
Nie jestem entuzjastką tatuaży, wydaje mi się to mało estetyczne. Co będzie, jak kiedyś utyję i to wszystko mi się rozejdzie?

Reklama

Zamiast tatuażu po ostatnich igrzyskach zafundowała sobie pani labradorkę Atenę. Ludzie żartują, że po Pekinie będzie pekińczyk.
Nie zamierzam powiększać mojego zwierzyńca, bo nie mam dla niego czasu. Ateną opiekują się rodzice. A o tym, co będzie po Pekinie, nie myślę w ogóle, bo przecież najpierw muszę do niego dopłynąć.

Z każdymi zawodami na pani palcach przybywa biżuterii. Po Atenach trener Paweł Słomiński podarował pani złoty pierścionek olimpijski, w Debreczynie zachwyca pani brylantami. Prezent od przyjaciela?
Pierwszy, z kryształami Svarovskiego, dostałam od przyjaciółki, a drugi - z białego złota z delikatnymi brylancikami kupiłam sobie sama na dzień dziecka. Podczas zawodów miała je na ręku pani psycholog Beata Mieńkowska. Olimpijski tym razem został w domu.

W czwartek na urodziny polska ekipa podarowała pani tort, a psycholog Beata Mieńkowska książkę. Co jeszcze pani dostała?
Dziewczyny dały mi mydełko, a Beata Kamińska książkę "Sekret” Rhondy Byrne o filozofii życia.

Czy rekord świata traktuje pani jak prezent od losu?
To taki prezent ode mnie dla mnie samej. Cieszy mnie bardzo, ale jednocześnie mam świadomość, że to tylko krótki basen, a dla mnie najważniejsza jest pięćdziesiątka. Moje główne zawody to igrzyska w Pekinie i walczę przede wszystkim o to, by poprawiać rekordy życiowe na basenie długim.

Wieść niesie, że pewien ważny dla pani mężczyzna zadzwonił ze śpiewającymi życzeniami?
Najważniejszym mężczyzną mojego życia jest mój tata i to nie on zadzwonił z życzeniami. A drugiego najważniejszego nie ma. Nawet gdyby był, to i tak bym wam nie powiedziała.