Gdy przyjeżdżał do Polski znany był tylko fachowcom. Teraz rozpoznają go także kibice. Obraz skąpanego w szampanie Daniela Castellaniego, fetującego mistrzostwo i Puchar Polski dla Skry Bełchatów, obiegł cały kraj. "Ten sukces był ważny, euforia była niesamowita. Musiałem spłacić zaciągnięty przed rokiem dług. Szefowie klubu mi zaufali, a ja nie mogłem ich zawieść" - mówi trener najlepszej polskiej drużyny mijającego roku.

Reklama

Z wyglądu przypomina bardziej nauczyciela akademickiego niż charyzmatycznego szkoleniowca. Pozory jednak mylą. Gdy wchodzi do hali, zmienia się nie do poznania. Nawet na treningach potrafi wściekle odkopnąć piłkę pod sam dach, gdy widzi, że jego zawodnicy nie podchodzą do zajęć z pełnym zaangażowaniem.

"Zawsze trzeba dawać z siebie sto procent. Zawsze, w każdym momencie. Rola trenera polega właśnie na tym, by przekazać to zawodnikom, obudzić w nich mentalność zwycięzców" - stanowczo twierdzi Castellani.

Trener Skry wie, co mówi. Sam był świetnym siatkarzem, najlepszym w historii swojego kraju. Już w wieku 21 lat został kapitanem reprezentacji Argentyny, którą doprowadził do brązowego medalu mistrzostwo świata. Miał lat 27, gdy pozostająca zawsze w cieniu Brazylii kadra zdobyła trzecie miejsce na igrzyskach olimpijskich w Seulu.

Reklama

Pięć lat później był już trenerem reprezentacji swojego kraju, wygrywając z nią igrzyska panamerykańskie i kwalifikując się do kolejnych igrzysk. Twórca argentyńskiej szkoły siatkówki Koreańczyk Young Wan Sohn mówił o nim: "Urodzony kapitan, wspaniały przywódca. Mój najlepszy uczeń".

"Castallani i Lozano? W Argentynie nie ma nawet porównania. Castellaniego wiele osób rozpoznaje na ulicach, jest wielką gwiazdą i symbolem siatkówki w naszym kraju. Raul jest dużo mniej znany" - mówi DZIENNIKOWI Cristian Costa z argentyńskiej telewizji, najlepszy w swoim kraju specjalista od siatkówki.

"To prawda, jestem znacznie popularniejszy od Raula, ale nie ma w tym nic dziwnego" - mówi Castellani. "On robił wielką karierę we Włoszech, a ja przez lata związany byłem ze sportem w swoim kraju. Miałem też szczęście, bo gdy zaczynały się lata 80., kadra osiągnęła spore sukcesy, a ja byłem jej kapitanem. Po naszym brązowym medalu mistrzostw świata byłem na okładkach wszystkich gazet, było mnie także widać w serwisach sportowych w telewizji" - dodaje.

Reklama

O Lozano rozmawia niechętnie. "Nie jestem Raulem, nie wiem, co on myśli i jakie ma plany" - ucina rozmowę. "Mogę mówić o sobie i o swoich wrażeniach. Castellani pracował z Lozano w 1990 roku w argentyńskim Obras Sanitarias, gdzie niższy z Argentyńczyków był trenerem, a ten wyższy - zawodnikiem.

Potem ich kontakt urwał się aż do czasu, gdy Castellani dostał ofertę ze Skry. "Zadzwoniłem do Raula i spytałem, czy warto przyjąć taką propozycję" - wspomina Castellani. "On bardzo pochwalił Polską Ligę Siatkówki, dobrze wypowiadał się także o klubie" - opowiada DZIENNIKOWI.

Skoro Lozano tak chwalił Skrę, dlaczego tak trudno mu się porozumieć z tym klubem? "Nie wiem, też mnie to dziwi. Było chyba kilka niedomówień, które sprawiły, że z małych rzeczy zrobiły się większe. Powtórzę jednak jeszcze raz: nie wiem, co myśli Raul. Gdy chce zapytać o swoich kadrowiczów, zawsze może zatalefonować i często to robi" - tłumaczy Argentyńczyk.

Na pytanie, kto jest większą gwiazdą: trener Skry czy zawodnicy, Castellani odpowiada: "Dla mnie zawsze gwiazdami są ci, którzy są na boisku. Ja coś tam osiągnąłem, ale to nie ma teraz znaczenia. Liczy się to, co siatkarze zrobią na boisku. Ja mogę im zaszczepić swoją filozofię, dobrze ich przygotować, sprawić, że będą jednością, ale to oni muszą skończyć najważniejsze piłki".

Zanim Castellani trafił do Bełchatowa, pracował w Boliwarze, z którym dwukrotnie (2003 i 2004) zdobył mistrzostwo Argentyny. Trzeciego tytułu z rzędu wygrać się nie udało, dlatego tak ważne było dla niego, by zdobyć mistrzostwo ze Skrą. "Bardzo zależało mi na tym triumfie, tak jak na każdym kolejnym. Teraz marzy mi się potrójna korona, czyli mistrzostwo, Puchar Polski i sukces w Lidze Mistrzów. Skrę na pewno na to stać. Łatwo nie będzie, bo krajowa liga bardzo się wyrównała, jest w niej sześć bardzo silnych drużyn, a w Europie jest wiele bardzo mocnych zespołów. Ale nas też już znają" - opowiada z dumą.

"Dzwoni do mnie wiele dawnych gwiazd z Włoch i gratuluje takiej drużyny. Ale nie możemy spocząć na laurach. Trzeba zawsze stawiać sobie nowe wyzwania, walczyć o realizację marzeń. Dla Bełchatowa Final Four Ligi Mistrzów jest na razie marzeniem, ale takim do osiągnięcia. Zadecyduje jednak kluczowa piłka w jednym, najważniejszym meczu. Może także łut szczęścia, ale przede wszystkim psychika i własne umiejętności. Zrobię wszystko, co się da, by zaszczepić swoim zawodnikom mentalność zwycięzców, by to oni wygrali tę decydującą piłkę" - mówi Castellani.