Gyorgy Garics obrońca Napoli i reprezentacji Austrii opowiada DZIENNIKOWIi o ciężkim życiu piłkarza emigranta

W stolicy Austrii Garics uczył się w gimnazjum sportowym i mieszkał w akademiku. Mimo, że nie miał pieniędzy, nie poddał się. "Na początku było trudno, bo mimo, że w szkole podstawowej uczyłem się niemieckiego, to miałem trochę problemów ze zrozumieniem i płynnym mówieniem. Pamiętałem jednak, że rodzice ciężko pracują w Szombathely, aby mnie utrzymać i zapewnić dobre wykształcenie. Nauka zawsze była dla mnie na pierwszym miejscu. Rano byłem na lekcjach, popołudniu na treningach, a wieczorami w akademiku. Siedziałem do późna, studiując literaturę i języki obce. Dziś znam ich cztery: niemiecki, angielski, francuski i włoski, a zamierzam się nauczyć następnych, między innymi hiszpańskiego i portugalskiego. Jestem jeszcze młody, więc jak przejdę na emeryturę to będę mówił nawet w kilkunastu językach. Mam do tego talent" - twierdzi 23-letni Garics.

Straciliście talent!

Dzięki uporowi i ciężkiej pracy trafił do juniorów Rapidu Wiedeń, a stamtąd do młodzieżowych reprezentacji Austrii. Po czterech latach od przyjazdu zadebiutował w I lidze, a władze austriackie wręczyły mu nowy paszport. "Austrii zawdzięczam bardzo wiele. Jestem związany z tym krajem już prawie 10 lat. To tu ukształtowałem się jako piłkarz i człowiek. Gdy byłem małym chłopcem na ulicach Szombathely widziałem biedę. Postanowiłem, że jak tylko będę w miarę samodzielny wyjadę za granicę. Chciałem żyć tak jak nastolatkowie na zachodzie Europy. Bez stresów i problemów materialnych" - zwierza się prawy obrońca Napoli. "Wiem, że po moim debiucie w austriackiej reprezentacji, węgierskie media mnie zmasakrowały. Dziennikarze i działacze krytykowali moich rodziców, a zwłaszcza mojego tatę, który kiedyś też był piłkarzem. Ale ja się pytam co robili panowie z węgierskiej federacji kiedy ja grałem w juniorskich kadrach Austrii? Nie interesowało ich, że stracili talent, samodzielnego, ułożonego chłopaka. Nie mówię, że potrzebowałem od nich wsparcia finansowego, stypendium, bo te zapewniała mi szkoła, a później austriacka federacja. Chodziło o zwykłe zainteresowanie. Działacze z Budapesztu zgłosili się do mnie dopiero wtedy, gdy zostałem powołany do kadry U-21. Troszeczkę za późno, bo ja już wcześniej zdecydowałem, że będę reprezentował barwy sąsiadów. Nie była to łatwa decyzja, ale każdy musi podjąć ją sam, zgodnie z własnym sumieniem. Skonsultowałem się z tatą i mamą, a oni poparli moją decyzję. Gazety na Węgrzech wciąż mnie gnębią i nazywają zdrajcą. Nie czytam ich, ale Szombathely i Węgry ciągle są w moim sercu" - dodaje piłkarz.

Klaser Ledwonia

W Austrii Garics zagrał ponad 80 meczów ligowych. Wygrał z Rapidem mistrzostwo i grał m.in. z Marcinem Adamskim, w Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA. Trenerem drużyny z Wiednia był wtedy Josef Hickersberger, obecny szkoleniowiec Austriaków. "Pierwsze lata w Rapidzie były trudne. Miałem 18 lat i grałem bardzo mało, ale nie poddałem się. Hickersberger w końcu dał mi szansę i myślę, że ją wykorzystałem. Jaki to jest trener? Na pewno bardzo pewny siebie. Grał i pracował w klubach w Austrii, ale także Niemczech, ma więc spory bagaż wiedzy i doświadczeń. Cechuje go świetny kontakt z mediami. Dlatego kiedy kadra gra słabo i przegrywa ze średniakami, to omija go krytyka. Poza tym jest sympatycznym, starszym panem, który potrafi rozmawiać z piłkarzami" - wyjaśnia reprezentant Austrii.

Garics w Max Bundeslidze, poza Adamskim, spotkał wielu innych naszych rodaków: "Z Marcinem świetnie się dogadywałem, bo to sympatyczny i wyważony chłopak. Cenię sobie także Grzegorza Szamotulskiego i Radosława Gilewicza. Ten drugi to prawdziwy król pola karnego, choć czasami wydawało się, że jest zarozumiały, małomówny. Widać było, że w Austrii ma status gwiazdy. Z kolei humor poprawiał mi zawsze Adam Ledwoń. Kiedy grał przeciwko nam za każdym razem dostawał żółtą kartkę. Z czasem pojawiły się o nim żarty, że ma w domu klasery z kolekcjami żółtych kartek. Pamiętam także słynne wślizgi Krzystofa Ratajczyka i kółeczka, które robił z piłką ten o niewymawialnym nazwisku (Jerzy Brzęczk)".

Reklama

W sierpniu 2006 roku Gyuri przeniósł się do włoskiego Napoli, z którym po roku awansował do Serie A.

"Trener Reja dostrzegł moją ciężką pracę, o której jak się dowiaduję od was dziennikarzy, krążą już legendy. A ja po prostu chcę być lepszym piłkarzem. Można to osiągnąć tylko dzięki harówce. Codziennie wstaję o siódmej i biegam co najmniej godzinę, później przychodzę przed treningiem na siłownię i pracuję nad mięśniami. Po treningu zostaję jeszcze 20 minut i doskonalę technikę. Podobnie robię na zgrupowaniach reprezentacji, gdzie pomaga mi Roger Spray, jeden z lepszych trenerów od przygotowania fizycznego w Europie" wyjaśnia Garics.

Grupa śmierci

Wychowanek Rapidu wywalczył sobie miejsce nie tylko w składzie Napoli, ale też reprezentacji Austrii, która 12 czerwca zagra z Polską w Wiedniu,. "Będzie strasznie trudno! Może na pierwszy rzut oka nasza grupa wydaje się łatwiejsza od pozostałych, ale zapewniam was, że dla Austrii to i tak jest grupa śmierci. Wiele będzie zależało od meczów towarzyskich z Niemcami i Holandią w lutym i marcu. Jeżeli uda nam się zaprezentować przyzwoitą formę, to entuzjazm i gorączka futbolowa w Austrii bardzo wzrośnie. Trzy spotkania gramy na wiedeńskim Praterze, największym stadionie mistrzostw, więc kibice na pewno pomogą nam w awansie do ćwierćfinału" - twierdzi Garics.

Obrońca Napoli liczy, że podczas turnieju Josef Hickersberger postawi na niego i to nie tylko w trzech meczach. "Nie walczę z nikim o miejsce w kadrze na Euro. Znam swoją wartość, więc myślę, że przydam się trenerowi na prawej obronie, mojej ulubionej pozycji. Polaków i Chorwatów oceniam podobnie, dlatego uważam, że do awansu wystarczą nam cztery punkty. Z Niemcami możemy przegrać, mimo, że dla nas będzie to mecz turnieju" - stwierdza Garics.

Wolni jak Węgrzy

"Wiem doskonale, że także wasza reprezentacja straciła wielu takich piłkarzy. Klose i Podolski to ci najbardziej znani, ale gdyby polska federacja lepiej działała, to spokojnie połowę waszej jedenastki stanowiliby piłkarze wychowani za granicą. Niestety wygląda na to, że polski związek jest tak samo opieszały jak węgierski" - dodaje piłkarz, który także współczuje nam z powodu meczów, które nasza kadra musi rozgrywać w maleńkim Klagenfurcie: "Szkoda mi was, bo my będziemy grali na 50-tysięcznym Praterze. Niestety tak zadecydowali organizatorzy.

Klagenfurt to przytulne miasto z ładnym kameralnym stadionem, ale nie na nadaje się on na takie mecze, jak Niemcy - Polska. "Widziałem stadiony u Niemców i zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Kupiłem nawet bilety rodzicom i wysłałem ich na zeszłoroczny mundial. Nie mogli przegapić takiej imprezy" - mówi Austriak.

Kariera piłkarska Gyorgiego Garicsa to tylko jeden z etapów w jego życiu. Choć poważnie traktuje swój zawód, to mimo młodego wieku, już myśli o przyszłości: "Nie rozmyślam o zrobieniu ogromnej kariery, o transferze do wielkiego klubu. Takie informacje wyczytacie w gazetach. Ja nie czytam ich nie tylko na Węgrzech, ale i w Neapolu. Tu jak zagrasz dobry mecz, to jesteś porównywany do Maradony, a jak ci nie wyjdzie, to mówią, że się nie nadajesz do Serie A. Jestem oddany futbolowi, uwielbiam go, ale w życiu interesują mnie także inne dziedziny. Teraz na głowie mam inwestycję w jedną z marek odzieży dziecięcej bardzo popularnej w Italii. Znam jej właściciela, więc myślę, że już wkrótce uda mi się otworzyć jej butiki w Wiedniu i Budapeszcie. A jak nie wyjdzie, to zawsze mogę otworzyć szkołę języków obcych. Sam będę uczył kilku (śmiech)".