Nierozstawiony Jo-Wilfried Tsonga (do wczoraj 38. miejsce na liście ATP) tym razem nie przyćmił faworyta spotkania. Francuz efektownie wygrał pierwszego seta, w trzecim heroicznie obronił sześć piłek setowych, ale nie był tym samym tenisistą, który wcześniej gładko wyeliminował z turnieju Rafaela Nadala i wielu innych rozstawionych rywali.
Tsonga i Djoković nie spotkali się nigdy na zawodowych kortach, ale doskonale znają się z czasów juniorskich. Wczoraj wyraźnie odczuwali presję gry o najwyższe trofeum turnieju wielkoszlemowego. Djoković lepiej sobie poradził ze stresem. Serwował regularniej, w odpowiednich momentach podejmował ryzyko, dzielnie wytrzymał skurcze w lewym udzie, które dopadły go pod koniec spotkania. O wyniku zadecydował tie-break w IV secie. Djoković utrzymał nerwy na wodzy i wygrał go do 2, a cały mecz 4:6, 6:4, 6:3, 7:6
"Gdyby wygrał Jo, byłoby to tak samo zasłużone. Wiem, że publiczność wolałaby, żeby tak było, ale i tak was kocham" - zwrócił się Serb do tłumu na Rod Laver Arena, który od początku turnieju dosłownie oszalał na punkcie Tsongi, który do złudzenia przypomina młodego Muhammada Alego.
20-letni Djoković został pierwszym serbskim zwycięzcą w wielkim szlemie i najmłodszym mistrzem Australian Open, odkąd dokonał tego Stefan Edberg w 1985 roku. Serba z pewnością jednak najbardziej ucieszył fakt, że w Melbourne wyrównał rachunki z Rogerem Federerem, który bezwzględnie pokonał go, kiedy Serb po raz pierwszy grał w wielkoszlemowym finale (US Open 2007).
Tuż przed finałem turnieju kobiet Maria Szarapowa dostała sms-a od Billie Jean King. "Mistrzowie wykorzystują swoje szanse, a presja to ich przywilej" - napisała legendarna tenisistka. Po meczu nie pozostało jej nic innego jak pogratulować Rosjance.
W finale, który ze względu urodę obu zawodniczek został obwołany najpiękniejszym w dziejach kobiecego tenisa, triumfatorką mogła być tylko Szarapowa. I to wcale nie z powodu słabej gry Any Ivanović. Serbka dzielnie dotrzymywała kroku rywalce, wykorzystała jej potknięcia (trzy błędy serwisowe w gemie). Przy podaniu Szarapowej prowadziła 5:4 i była dwie piłki od wygrania pierwszego seta. Wtedy Rosjanka zaatakowała ze zdwojoną siłą i nic nie było w stanie jej zatrzymać do końca spotkania, które wygrała 7:5, 6:3.
Trzecie w karierze trofeum wielkoszlemowe Rosjanka zadedykowała zmarłej niedawno matce swojego trenera i sparingpartnera Michaela Joyce'a, który siedział w jej loży obok ojca Jurija. -- To wydarzenie sprawiło, że wszystko w moim życiu nabrało właściwych proporcji. Kontuzje, z którymi walczyłam przez cały poprzedni sezon, nagle zaczęły wyglądać trywialnie -- mówiła wzruszona tenisistka.
Jeśli ktokolwiek zasłużył tu na zwycięstwo, to właśnie ona. Żadna z rywalek nie była w stanie urwać jej nawet seta. Rosjanka bezlitośnie rozprawiła się z powracająca do formy Lindsay Davenport, nie mówiąc już o pierwszej rakiecie świata Justine Henin. "Miałam prawdopodobnie najtrudniejsze losowanie w życiu, a jednak jestem tu mistrzynią" - cieszyła się Maria. "Jeśli udało mi się tu, mogę to zrobić za każdym razem" - dodała.
Pierwszy tytuł wielkoszlemowy Szarapowa zdobyła na kortach Wimbledonu w wieku 17 lat. W 2006 roku dorzuciła do tego mistrzostwo US Open. Potem przyszedł rozczarowujący rok 2007, zaczęło się od sromotnej porażki w finale Australian Open. Kontuzja ramienia i kłopoty emocjonalne sprawiły, że Rosjanka spadła na piątą pozycję w rankingu. W Melbourne pokazała, że kryzys ma już dawno za sobą.
"Sukces osiągnięty po raz drugi smakuje znacznie lepiej" - mówiła świeżo upieczona mistrzyni Australian Open. "Udowodniłam, że jestem w stanie wrócić na szczyt, zostawić za sobą wszystkie porażki, kontuzje i negatywne myśli. Długo zastanawiałam się, dokąd mnie to wszystko prowadzi. Siedziałam w domu i wydawałam pieniądze na dzieła sztuki. Nawet jeśli bardzo kocham sztukę, to zdecydowanie wolę wygrywać turnieje wielkoszlemowe" - zdradziła Rosjanka.
Pokonana finalistka Ana Ivanović może pocieszyć się tym, że znacznie awansowała w rankingu i od dziś jest drugą rakietą świata.