Faworytem przed zawodami był aktualny mistrz świata Duńczyk Nicki Pedersen. Tydzień temu, w ligowym meczu Stali Gorzów z Włókniarzem Częstochowa, Pedersen dwa razy wygrał z Gollobem. Te zwycięstwa chyba uśpiły czujność Duńczyka, który w Słowenii przechadzał się po parkingu z promiennym uśmiechem i sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie.
Gdy w parkingu eksperci powtarzali w kółko: wygra Jason Crump lub Nicki, Gollob relaksował się przed czekającą go walką i uciął sobie nawet poobiednią drzemkę. Polscy kibice chyba też nie wierzyli w sukces żużlowca Stali.
Polak został przywitany na prezentacji bez wielkiego entuzjazmu, a po pierwszym starcie nadzieja ustąpiła miejsca rozpaczy. "To już koniec" - polscy fani machali rękami z rezygnacją, gdy ich ulubieniec przejechał linię mety jako ostatni. Gollob jednak podnosił wszystkich na duchu. "Spokojnie. Czekam na ostatnie dwa biegi, gdzie pojadę z pierwszego pola. Podrasuję silniki i pokażę, na co mnie stać" - zapowiadał Gollob.
Okazało się, że Tomek nie rzuca słów na wiatr. Pewnie wygrał wyścigi nr 16 i 18. Stało się jasne, że Polak wspaniale dostosował swoje maszyny do zmoczonego przez deszcz toru. Najlepszy popis Gollob dał w wyścigu finałowym, w którym zostawił w pokonanym polu Nickiego Pedersena.
Gdy Gollob całował puchar, a trybuny szalały ze szczęścia, przyszła jednak refleksja, że poza marzącym o złocie 37-latkiem nie mamy nic. Krzysztof Kasprzak i startujący w polskich barwach Rune Holta w Słowenii zawiedli i nie udało się im nawet awansować do półfinałów.