"Zagłębie musi mi wypłacić odszkodowanie za dziesięć miesięcy" - cieszy się "Teresa". "Dla mnie jest to o tyle ważne, że w tym czasie zapłaciłem 20 tysięcy złotych za leczenie kontuzji. Gdy mnie zwolniono, miałem <nogę pod pachą>, nawet dobrze nie umiałem chodzić. W styczniu chciałem wrócić do klubu, bo w PZPN powiedziano mi, że mój kontrakt z Zagłębiem nadal jest ważny. Wtedy jednak prezes zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Teraz czuję satysfakcję z wyroku sądu pracy, bo nadal jestem zdania, że zrobiono ze mnie kozła ofiarnego" - dodaje Treściński.

Reklama

Prawnik Zagłębia Paweł Kubisa zapowiada, że klub będzie się odwoływać od wyroku, który nie jest prawomocny. To wcale nie dziwi, bo "kozioł ofiarny" nie zaprzecza, że był umoczony w kupowanie meczów - czytamy w "Fakcie".

"Ja nigdy nie twierdziłem, że nie zrzucałem się na dobry wynik. To jednak robili wszyscy, a na poniewierkę skazano tylko mnie" - mówi Treściński. "Tak było wygodniej. Wyrok przyznający odszkodowanie cieszy, ale już nie zwróci mi dobrego imienia".

Leszek Baczyński, były prezes Zagłębia, który zwolnił piłkarza, nie czuje się jednak winny. "Z PZPN przyszła lista osób, z którymi zabroniono nam współpracować. Daniel był na tej liście, więc podpisałem się pod dokumentem, który oznaczał koniec jego pracy w Zagłębiu. A to, że dziś nie ma zarzutów, to dla mnie dowód na to, że piłkarski związek i prokuratura postąpiły niepoważnie" - mówi Baczyński.

"Dziwię się prokuraturze, dlaczego nie kieruje wniosków do sądu w sprawie osób, które wymienia w dokumentach" - dodaje mecenas Kubisa. Obecny prezes klubu Paweł Hytry komentuje wyrok sądu krótko: "To jest paranoja!"

Krzysztof Szatan, właściciel Zagłębia, uchylił się od odpowiedzi w sprawie Treścińskiego. "Najpierw muszę się spotkać z naszym mecenasem, a dopiero później będę mógł coś powiedzieć. Dziś nie chcę ferować wyroków" - wyjaśnia.