Artur Boruc wyleciał z reprezentacji za alkohol. Zdziwiło cię to? Czy alkohol w futbolu to rzeczywiście taki rzadki i skandaliczny przypadek?

Reklama

Wojciech Kowalczyk: Nie ma sportowca, który nie pije. To znaczy, w porządku – są jakieś wyjątki, jak wszędzie. Tak jak są ludzie, którzy nigdy w życiu nie zjedli mięsa, tak pewnie są i sportowcy, którzy się nigdy nie napili. Rozumiem jednak, że rozmawiamy o standardach, o środowisku tak generalnie. Więc generalnie odpowiadam – tak, pije się.

I stwierdzasz to tak bez żadnych emocji?

A czym mam się emocjonować? Teraz ktoś złapał Artura Boruca na jakiejś imprezce. To kompletny absurd. Boruc tak jak każdy inny piłkarz Celticu w tym roku takich imprez miał pewnie między 50 a 100. Nie przeszkodziło mu to w tym czasie być najlepszym bramkarzem w finałach mistrzostw Europy. Musimy sobie jasno powiedzieć – piją wszyscy na całym świecie. Nie jest to żadna nasza specjalność, nie jest to też nasza zmora. Tylko u nas robi się z tego temat zastępczy. Piłkarze nie wygrali z Ukrainą? Pewnie pili. Mało medali zdobyliśmy w Pekinie? Bo alkohol. Czy naprawdę ktoś sądzi, że Rosjanie zdobyli więcej medali od nas, bo przestali pić? Przecież wiadomo, że piją, i to więcej.

Grałeś przez pięć lat w lidze hiszpańskiej. Tam jest alkohol?

Cały czas. Nawet cztery godziny przed meczem do posiłku pije się lampkę wina. Z tym że jeden piłkarz wypije jedną lampkę, a inny nawet trzy. Każdy wie, co mu służy. Ale rozumiem, że rozmawiamy o innym piciu, takim ostrzejszym. No więc nie ma co ukrywać – pije się po każdym meczu. Kiedy mieliśmy wyjazd do Madrytu i po spotkaniu nocowaliśmy, to oczywiście szliśmy w miasto i w tych topowych lokalach spotykaliśmy albo piłkarzy Atletico Madryt, albo Realu. Jak graliśmy u siebie, to wszyscy – całą drużyną – ruszaliśmy w miasto. Pojedyncze osoby w trakcie odpadały, ale generalnie rano szło się prosto na rozbieganie do klubu. W Hiszpanii dzień po meczu jest raczej przeznaczony na to, by dojść do siebie po ciężkiej nocy. Trzeźwego piłkarza wtedy nie da się spotkać...

Czyli co tydzień impreza?

Reklama

Nie, dwa razy w tygodniu. Mecze zazwyczaj graliśmy w niedzielę, więc klub przeznaczał na imprezy niedziele i czwartki. W czwartki mieliśmy kolację całą drużyną, czasami z rodzinami, do późna. W pewnym momencie trener wiedział, że powinien sobie pójść. I szedł, wiedząc, że poza nim nikt inny nie ma zamiaru kończyć. I dodam, że naszym trenerem był między innymi Luis Aragones, który w tym roku zdobył mistrzostwo Europy jako selekcjoner Hiszpanii.

To wy się bawiliście czy profesjonalnie graliście w piłkę?

Graliśmy, zajmowaliśmy trzecie i czwarte miejsce w lidze hiszpańskiej. Do tego właśnie zmierzam – tylko ktoś absolutnie zakłamany może stwierdzić, że upicie się w nocy z niedzieli na poniedziałek będzie miało wpływ na to, jak się ktoś będzie czuł siedem dni później. Sportowcy mają silne, wytrenowane organizmy. To, że upiją się kilka dni przed meczem, nie ma wpływu na to, jak zagrają. Po prostu jak przychodzi mecz, już dawno nie czują jakichkolwiek skutków alkoholu. Mało tego – zawsze powtarzam, że dobry piłkarz pije. A to dlatego, że się nie boi, że jest pewny siebie, pewny swoich umiejętności. Ci, którzy nie piją – albo mówią, że nie piją – to zazwyczaj zwykłe ciapy, które nic nie potrafią. I boją się, że jak ktoś ich złapie, to wyrzuci z klubu. Dobry piłkarz się nie boi.

Chcesz wmówić ludziom, że alkohol nie szkodzi sportowcom?

Bo nie szkodzi. A w grach zespołowych pomaga. W takich sytuacjach robi się atmosferę, ludzie się poznają, potem lepiej rozumieją. Prawdziwa drużyna musi nie tylko razem grać, ale też się razem bawić. Wszędzie jest to jasne, tylko nie w Polsce. Mieliśmy jakiś czas temu sprawę Liverpoolu. Przed meczem z Barceloną Anglicy pojechali na zgrupowanie, upili się, interweniowała nawet policja. I co? Zaraz potem ograli Hiszpanów na Camp Nou! A co by było, gdyby w takiej sytuacji znalazła się polska drużyna i gdyby później przegrała? Alkoholicy, żule, wstyd, hańba i tak dalej... Poza tym popatrzmy na kilka reprezentacji – Brazylijczycy kilka dni przed finałami mistrzostw świata idą do dyskoteki we Frankfurcie i wydają kilkanaście tysięcy euro na alkohol. Chorwaci przed meczem z nami idą do winnicy, trener gra im na gitarze, dzień później jest tak skacowany, że spóźnia się na konferencję. Widziano na mieście Niemców, Czechów, Austriaków...

Grałeś u wielu selekcjonerów. Czy któryś zabraniał alkoholu?

Nie. Kiedyś w czasie zgrupowania przed meczem ze Słowacją jednego dnia siedzieliśmy do piątej nad ranem. Później ograliśmy Słowaków 5:0. I prezesowi PZPN powiedzieliśmy: „Siedzielibyśmy do szóstej, byłoby 6:0!”. Ta moja kadra tym różni się od obecnej, że w ogóle się z tym wszystkim nie kryliśmy. Jak zlatywaliśmy się z całego świata po trzech czy czterech miesiącach, to dziwne, byśmy nie chcieli ze sobą porozmawiać, pośmiać się na przykład przy whisky. Jak to w gronie przyjaciół. Mecz i tak był dopiero za cztery dni. Teraz jest tak samo, ale zawodnicy boją się przyznać.

A jak to było na olimpiadzie? W Barcelonie w 1992 r. zdobyliście srebrne medale...

W wiosce nie dało się kupić alkoholu, więc po każdym meczu wracaliśmy, wyjmowaliśmy mokre rzeczy z toreb i szliśmy wszyscy na piwo. Jedno, dwa, trzy, może cztery. Ile kto chciał. Graliśmy co trzy dni, ale dzień później po tych piwach nie było już śladu. A ile rzeczy sobie przy tych browarach szczerze wyjaśniliśmy, co nam później pomogło! Trener Janusz Wójcik z nami nie chodził, zostawał w wiosce. Chyba był lepiej wyposażony i nie musiał się ruszać. Miał swoje grono.

A inni sportowcy w wiosce olimpijskiej?

Były częste imprezy do rana, słyszało się. Ktoś zdobył medal, ktoś miał urodziny. Myśli ktoś, że bawili się przy coca-coli? Nie sądzę... Z kolei już po zdobyciu srebrnych medali mieliśmy do odlotu dwa dni. Poszliśmy z zapaśnikami, szpadzistami i innymi polskimi sportowcami na ostrą imprezę. Ale co w tym złego? Młodzi ludzie odnoszą sukces, życie do nich należy!

Alkohol nie ma żadnego wpływu na formę?

Zależy od dyscypliny. W piłce nie ma, za duże są przerwy między występami. W kolarstwie ma, bo musisz zapieprzać przez trzy tygodnie, dzień w dzień. W większości można raz na jakiś czas sobie pofolgować.

A może najlepsi nie piją?

Odwrotnie – im lepszy klub, tym piłkarze więcej piją. Są pewniejsi siebie, bardziej wyluzowani i mają więcej powodów do świętowania. Oburzać się na to mogą tylko ci, którzy nawet nie otarli się o futbol czy o sport zawodowy jako taki. Kto był najlepszym piłkarzem świata? Maradona, który ćpał i pił. Historia zna zdecydowanie więcej genialnych piłkarzy, którzy pili, niż tych, którzy nie pili.

Wróćmy do słynnej sprawy trzech polskich piłkarzy. Trener zabronił wychodzić z hotelu, a oni wyszli. Miał prawo ich ukarać?

A co to w ogóle za zakaz? Zielona szkoła czy co? Piłkarz jest niewolnikiem? Ma swoją pracę, ale ma też normalnie życie. Jak chce sobie iść na miasto, to niech idzie. Może taki Boruc chciał się przejść, żeby zapalić? Dziwię się, że trzech piłkarzy wyrzucono, a reszta nie zareagowała. W zgranym zespole po czymś takim trener musiałby opracować taktykę dla siebie – bo zostałby sam.

Za pana czasów nie było kar?

Były, ale po cichu, kiedy ktoś naprawdę przesadził, powiedzmy – zapomniał iść spać przed porannym treningiem. Ale to załatwiało się po cichu. A tu coś takiego...

A zdarzało się, że trenerzy i wam dawali zakaz opuszczania hotelu?

Czasami. Potem sztab trenerski niby grał w karty przy recepcji, a tak naprawdę pilnował drzwi. A my już dawno byliśmy na mieście, bo wychodziliśmy oknem.

Wiele osób zarzuca, że przepiłeś karierę.

Niech mówią, co chcą, nawet bzdury. Ja po prostu mówię prawdę. Inni piłkarze udają świętoszków – ich sprawa. Są tacy, co pod kołdrą palą papierosy, a potem opowiadają, że nie wiedzą, co to tytoń. W ogóle jesteśmy strasznie zakłamanym narodem. Z tego, co słyszałem, co weekend łapie się w Polsce 1,5 tys. pijanych kierowców. Przemnóżmy to przez 52 weekendy w roku, dodajmy do tego tych, którzy nie siedzą za kółkiem. Wszyscy piją, a jak napije się piłkarz, to się robi hałas. Prezydent z premierem przy spotkaniu wypijają cztery butelki wina i się tym chwalą, a piłkarz po pracy nie może. To jakieś jaja. Hipokryzja.