"Byłem przekonany, że w końcu ich złapią. Mówiłem już w czerwcu, że gdzieś muszą wpaść. Proceder, który trwał od wielu lat, został wreszcie ukrócony" - opowiada Ziółkowski.

Polak doskonale wie, jak trenuje się na Białorusi. "Ich szkoła trenowania opiera się na tym, co w Polsce też pewnie miało miejsce w latach 70., 80. Jest odgórne przyzwolenie na koks, zgoda na takie przygotowania i rozciągnięty parasol państwa. I wszyscy z niego korzystają" - mówi "Gazecie Wyborczej".

Reklama

>>>W Pekinie złapano na dopingu wielu sportowców

Wszyscy wiedzą o dopingu, ale nikt nic nie robi. Sportowcy ćwiczący na "koksie" jeszcze przed przygotowaniami do sezonu przygotowują pieniądze, które przeznaczają na opłacanie lekarzy i działaczy. "Trener przysyła następnie zebraną kwotę wyżej, do związku, i dalej jego zawodnika już nic nie obchodzi" - opowiada Ziółkowski.

Reklama

Próbki białoruskich sportowców badają lokalni fizjologowie. Nie ma mowy, by władze wpuściły tam międzynarodową kontrolę. Jeśli takowa jest, to zapowiedziana wiele tygodni wcześniej. "Tak więc zawodnik albo nie jest badany, albo dostaje cynk o kontroli i ulatnia się" - nakreśla sytuację Polak.

Na dopingu w Pekinie został złapany także reprezentant Polski, kajakarz Adam Seroczyński.

>>>Próbka B potwierdziła, że Seroczyński zażywał doping