Po bezmyślnym faulu Nowaka w środkowej strefie boiska "Szałach" długo nie podnosił się z murawy. Po kilku minutach opuścił boisko na noszach, a prześwietlenie przeprowadzone w jednym z krakowskich szpitali wykazało u legionisty pęknięcie kości piszczelowej w prawej nodze.
"Widziałem, że Sebastian zszedł z boiska i że była to wymuszona zmiana. Dopiero po spotkaniu dowiedziałem się, że złamał nogę i lekarze założyli mu gips" - mówi piłkarz Cracovii.
Nic dziwnego, że po niepotrzebnym faulu Nowaka na Szałachowskim piłkarza krakowskiego klubu dręczą wyrzuty sumienia. "Bardzo zmartwiłem się tą sytuacją. Nie byłem jednak sprawcą tej kontuzji. Sebastian doznał urazu tuż po starciu ze mną" - tłumaczy przejęty całą sytuacją piłkarz pomocnik Cracovii.
Kilkadziesiąt godzin po meczu winowajca zadzwonił do Szałachowskiego zaniepokojony jego bolesnym urazem. "Skontaktowałem się z Sebastianem, by zapytać, co się stało. Nie miał do mnie pretensji i stwierdził, że nie było to brutalne starcie, tylko po prostu pech" - opowiada Nowak, nie tracąc nadziei na szybki powrót do zdrowia kontuzjowanego kolegi. " <Szałach> ma pękniętą kość, ale za dwa miesiące powinien rozpocząć rehabilitację. Wygląda więc na to, że nie będzie tak wielkiej tragedii, jak przypuszczano na początku" - pociesza się zawodnik Cracovii.