Największe powody do zadowolenia może mieć w poniedziałek Sonik. Zwycięzca Dakaru 2015 ponownie był drugi i znowu za zdecydowanie najszybszym jak na razie Ignacio Casale z Chile.
Po awarii skrzyni biegów na pierwszym etapie, szansę na wymarzone podium stracił Przygoński. W poniedziałek przebił aż cztery opony w swoim Mini, ale uważa, że i tak miał szczęście.
Przebiliśmy cztery opony. Mieliśmy trzy zapasowe, więc jedną musieliśmy naprawiać. Udało się jednak dotrzeć do mety, więc można powiedzieć, że dzisiaj mieliśmy trochę szczęścia – zaznaczył.
Jak dodał, po awarii skrzyni biegów i stracie siedmiu godzin w niedzielę, marzenia o dakarowym podium musi odłożyć o rok. Na razie zamierza odzyskać odpowiednią prędkość, ale jak podkreślił nie będzie to łatwe, ponieważ obecnie startuje w gronie wolniejszych kierowców, których w kurzu na trasie trudno wyprzedzać.
Po tych przygodach musimy wrócić na ziemię i powoli, powoli odbudować prędkość, bo jak tak dalej będzie szło, to możemy nie dojechać do mety. Na razie więc bez szaleństw – zapewnił.
Z marzeniami o wysokim miejscu musi się też pożegnać załoga lekkiego pojazdu UTV Aron Domżała - Maciej Marton. Polacy byli najszybsi na pierwszym etapie, ale pod koniec dnia silnik w ich aucie odmówił posłuszeństwa. Udało się go naprawić, jednak w poniedziałek mieli kolejne kłopoty z półosiami i utknęli na trasie.
Poszło im w sumie osiem półosi. My im oddaliśmy dwie swoje, ale teraz stoją i czekają na ciężarówkę serwisową. Takiej straty już nie odrobią, jednak jeszcze mogą walczyć o zwycięstwa na poszczególnych etapach – powiedział Maciej Domżała, ojciec Arona, który wraz z ojcem Macieja Martona - Rafałem - stanowią drugą polską załogę UTV.
Równą formę prezentują motocykliści Orlen Teamu Maciej Giemza i Adam Tomiczek, którzy plasują się w okolicach 30. miejsca. Giemza narzeka nie tylko na kurz, w którym trudno szybko jechać, ale także na bolące gardło. W poniedziałek wieczorem ma go zbadać lekarz.
Bardziej zadowolony niż po pierwszym etapie był inny członek Orlen Teamu, jadący quadem Kamil Wiśniewski. Po niezbyt udanym początku, tym razem uzyskał piąty czas dnia. W klasyfikacji generalnej jest jednak dopiero 15., bowiem doliczono mu karę za ominięcie w niedzielę jednego z punktów pomiaru czasu.
Dzisiaj był masakryczny odcinek. Tyle kurzu, że nic nie było widać. Tym razem nie zastanawiałem się, co jest nie tak z moim quadem, tylko jechałem skoncentrowany. Wczoraj popełniłem przez to duży błąd. Widocznie tak jest, że na początku zawsze muszę dostać młotkiem w głowę – powiedział na mecie Wiśniewski.
W poniedziałek uczestników rajdu czeka trzeci etap wokół Neom o długości 489 kilometrów, z czego 404 stanowi odcinek specjalny.