Warriors w finale są po raz piąty z rzędu, co nie udało się żadnej drużynie od pamiętnej passy Boston Celtics, którzy o mistrzostwo walczyli przez 10 lat z rzędu (1957-66). W czterech poprzednich "Wojownicy" zawsze rywalizowali z Cleveland Cavaliers. Górą byli w 2015, 2017 i 2018 roku.

Reklama

Raptors w NBA grają od 1995 roku, a do finału udało im się dotrzeć po raz pierwszy w historii. Debiutanci nie mieli jednak problemów z tremą. To raczej obrońcy tytułu nie wiedzieli, jak rozgryźć mało znanego sobie rywala. Kluczem do zwycięstwa kanadyjskiej ekipy była wysoka skuteczność oraz uważna gra. Raptors trafili 50,6 proc. rzutów (goście 43,6) i popełnili tylko dziesięć strat wobec 16 Warriors.

W pierwszej połowie wynik długo oscylował w okolicach remisu. Dopiero tuż przed przerwą gospodarze zbudowali 10-punktową przewagę. "Wojownicy" znani są z niesamowitych zrywów, które zwykle mają miejsce w trzeciej kwarcie. Wówczas w kilka minut są w stanie zniwelować nawet większą różnicę. Tym razem jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Raptors do końca bardzo dobrze grali w obronie i regularnie trafiali do kosza. Nie do zatrzymania w ich szeregach był przede wszystkim Siakam. 25-letni skrzydłowy, mający dużą szansę na nagrodę dla zawodnika, który w tym sezonie poczynił największy postęp, trafił aż 14 z 17 rzutów z gry. Do tego starał się wspierać zespół na inne sposoby. Na swoim koncie zapisał jeszcze: osiem zbiórek, pięć asyst, dwa bloki i przechwyt.

Reklama

"Kibice byli niesamowici, wspierali nas już od samej rozgrzewki. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Wiedzieliśmy z jak silną drużyną musimy się mierzyć. Od początku staraliśmy się być agresywni i maksymalnie utrudniać im życie na parkiecie. Przed następnym meczem na pewno lepiej się do nas zaadaptują i musimy znów być gotowi" - powiedział bohater wieczoru.

Kawhi Leonard, na którym skupiła się defensywa Warriors, dołożył 23 pkt, a Hiszpan Marc Gasol 20 pkt.

"Wojownicy" znów musieli sobie radzić bez kontuzjowanego Kevina Duranta - najbardziej wartościowego zawodnika (MVP) dwóch poprzednich finałów. Do składu wrócił natomiast DeMarcus Cousins, ale grał tylko osiem minut i zdobył trzy punkty. Najlepszy w ich szeregach był Stephen Curry - 34 pkt. Klay Thompson zdobył 21 pkt, a triple-double uzyskał Draymond Green. Złożyło się na nie dokładnie po dziesięć punktów, asyst i zbiórek.

"To nie jest koniec świata, do końca rywalizacji jest jeszcze daleko. To dla na pewno nowe doświadczenie. Udowadnialiśmy już, że łatwo nie odpuszczamy i potrafimy wygrywać spotkania pod presją. To co się wydarzyło dziś jest dla nas dobrą lekcją, z której musimy wyciągnąć wnioski. Nie ma mowy o panice, wciąż jesteśmy pewni swoich umiejętności" - podkreślił Curry.

Warriors w czterech wcześniejszych finałach nigdy nie przegrali pierwszego meczu. Drugi odbędzie się w nocy z niedzieli na poniedziałek, również w Toronto.