Francja odzyskała swoją Wielką Pętlę. Po angielskiej przygodzie, gdzie Tour de France cieszył się niesłychaną popularnością, kolarze przedostali się na drugą stronę Kanału La Manche.

Reklama

Start w Le Toquet - Paris - Plage - snobistycznym kurorcie, w którym słychać głównie angielski. 163 kilometry i meta w Lille. Już na starcie uciekła para Francuzów. Miało się nic nie dziać. A tutaj kostka jak w Paryż-Roubaix. Leży Froome. Z tyłu zostaje Kwiatkowski. Peleton z Saganem i Nibalim, w żółtej koszulce naciska na pedały. Zostawić głównych konkurentów z tyłu to gratka. Ale sztuka jednak się nie udała - Kwiatkowski i Froome doścignęli peleton.

43 kilometry przed metą peleton dopadł jednego z uciekinierów. Ten drugi - Thomas Vokler - połyka przestrzeń przed nim sam. On to uwielbia. To „fighter”. 22 kilometry i 15 sekund przewagi. Vokler staje na pedałach. Rower pochyla się na lewo i na prawo. Za nim bezlitosna masa peletonu. Szesnaście kilometrów do mety dopadli Voklera.
Dwa kilometry do mety. W czubie granatowo. Omega Pharma. Ekipa Kwiatkowskiego i Gołasia. Ale zza ich pleców wyskakuje czerwona koszulka. Norweg Kristoff. Goni go Sagan. Goni Kittel. I to on po raz trzeci w tym wyścigu wygrywa.

A jutro sto pięćdziesiąt kilometrów z metą w Ypres - to uczczenie stulecia wybuchu pierwszej wojny światowej.