33-letni Caruso odniósł największy sukces w karierze. W ostatniej górskiej próbie tegorocznego Giro zwyciężył po samotnym finiszu, gubiąc po drodze towarzyszy ucieczki i wyprzedzając na mecie o 24 sekundy Bernala oraz o 35 sekund kolejnego Kolumbijczyka z ekipy Ineos, Daniela Felipe Martineza.
Włoch umocnił się na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej, zmniejszając stratę do Bernala do 1.59. Trzeci kolarz, Brytyjczyk Simon Yates (BikeExchange), traci do lidera 3.23.
Caruso dołączył do ucieczki na zjeździe z San Bernardino, gdy do mety zostało 50 km. Przewaga uciekających nad grupą faworytów wyścigu wynosiła ok. 40 sekund i z takim zapasem topniejąca czołówka rozpoczynała siedmiokilometrową wspinaczkę do mety. Najdłużej z Włochem jechał Francuz Romain Bardet. Został za jego plecami 2 km przed metą, a Caruso w szpalerze szalejących z radości kibiców pokonał ostatni odcinek.
W ciągu 14-letniej kariery Caruso przeważnie pełnił rolę pomocnika liderów swojej grupy. W sobotę odniósł dopiero trzecie zwycięstwo, po dwóch wygranych w mniejszych imprezach w 2013 i 2020 roku.
Kolarz ekipy Bahrain Victorious napędził strachu Bernalowi. Kolumbijczyk nie ukrywał, że nie była to komfortowa sytuacja gonić drugiego zawodnika w klasyfikacji generalnej.
Bałem się porażki. Targały mną sprzeczne emocje. Czułem, że mam dobre nogi i kolegów z drużyny do pomocy, ale z przodu był Caruso. Kiedy jego przewaga wynosiła 30-40 sekund, martwiłem się, że mogę cierpieć. Łatwo było stracić półtorej minuty, a w niedzielę jest jeszcze jazda na czas - skomentował Bernal.
Wyścig zakończy się w niedzielę jazdą indywidualną na czas na płaskiej trasie z Senago do Mediolanu (30,3 km).