PAP: Takiego sukcesu Ruchu nikt się chyba nie spodziewał. Pan ma za sobą udany sezon, ale również nieco pechowy.

Andrzej Niedzielan: W tym półroczu miałem wyjątkowego pecha. Dwa razy dostałem w twarz i dwukrotnie została złamana kość jarzmowa. W piłce nie jest to przecież częsta kontuzja. Rozumiem - raz. Ale dwa razy i to w ciągu kilku tygodni? Natomiast jeśli chodzi o sukces Ruchu, to na końcowy wynik duży wpływ miała runda jesienna. Graliśmy wówczas skuteczne, ofensywnie. Wtedy nie miałem też problemów ze zdrowiem. Wiosną co prawda już mnie zabrakło, ale Ruch nadal grał atrakcyjny i ofensywny futbol. Efekt to trzecie miejsce w ekstraklasie. Najwięksi optymiści się tego nie spodziewali.

Reklama

Ma pan satysfakcję z postawy Wisły Kraków, która zawiodła i zajęła drugie miejsce? W Krakowie szybko z pana zrezygnowano.

Zawsze powtarzałem, że ważne jest zaufanie i to w każdej dziedzinie życia. Jeśli w pracy ktoś we mnie wierzy, staram się odwdzięczać dobrą grą. W Krakowie zabrakło cierpliwości w stosunku do mnie. Nie miałem możliwości udowodnienia przydatności do zespołu. Byłem przecież po ciężkiej kontuzji. Mówiłem, że potrzebuję cztery-pięć meczów, aby wkomponować się do zespołu. To samo powiedziałem trenerowi Waldemarowi Fornalikowi w Ruchu Chorzów. Gdybym w pierwszym meczu "kopał się w czoło", nie chciałbym od razu wylądować na ławce. Na szczęście trener był cierpliwy i to się opłaciło. Pokazałem, że potrafię jeszcze grać w piłkę na wysokim poziomie.

Reklama

Nie będzie pan miał teraz bariery psychicznej przed twardą grą głową?

Gdybym po raz trzeci złamał tę samą kość, to by świadczyło, że ktoś wbija szpileczki w moją podobiznę (śmiech). Statystycznie jest przecież małe prawdopodobieństwo, że ponownie doznam takiej kontuzji. Gdy zagrałem po pierwszym złamaniu kości jarzmowej, w meczu z Legią, nie miałem żadnych hamulców, aby grać głową. Jednak w meczu z Jagiellonią widziałem od pierwszej minuty, że rywal poluje na moją głowę. Wówczas doznałem kontuzji już w 9. minucie i mimo strasznego bólu dalej skakałem do górnych piłek. Wtedy złość była jeszcze większa. Chciałem pokazać, że nie jestem "mięczakiem".

Czyli nie będzie Pan grał w specjalnej masce ochronnej?

Reklama

Petr Cech czy Cristian Chivu doznali złamania kości czaszki, a to jest bardzo poważna kontuzja. Moja kość jarzmowa przy tych złamaniach jest drobnym urazem. Wspomniani piłkarze muszą chronić swoją głowę, bo ponowne złamanie grozi im kalectwem. Ja nie mam takiego poważnego problemu, dlatego nie będę już grał w masce.

Przed sezonem był pan kuszony m.in. przez Polonię Warszawa, która broniła się przed spadkiem. Teraz ponownie pojawiają się informacje o pana transferze do innego klubu.

Na razie rozmowy prowadzi mój menedżer, choć wiadomo, że ostateczna decyzja należy do mnie. Póki co cieszę się brązowym medalem, jaki zdobyliśmy z Ruchem, bo traktujemy to jak mistrzostwo Polski.

Ma pan już za sobą przygodę w zagranicznym klubie. Co doradziłby pan Robertowi Lewandowskiemu, który prawdopodobnie podpisze kontrakt z Borussią Dortmund?

Nie znam go osobiście, ale z moich obserwacji wynika, że jest na tyle dojrzały jako piłkarz i jako człowiek, że poradzi sobie w Bundeslidze. Przecież w Polsce osiągnął już wszystko co mógł i więcej już się nie nauczy. Niech podnosi umiejętności wśród najlepszych. Jeśli będą go omijały kontuzje, to przy odrobinie szczęścia osiągnie bardzo wiele. Opinie, że jest dla niego za wcześnie na zagraniczny transfer, można włożyć między bajki. Jeżeli jest dobry - a jest, to poradzi sobie wszędzie, może poza ligą hiszpańską.

Dobrym przykładem jest chyba Paweł Brożek, który od pewnego czasu już się nie rozwija.

Nie oszukujmy się - jeśli ktoś w Polsce dostaje dobrą zagraniczną propozycję, nie powinien się długo zastanawiać. Może 18-19 lat to jest za wcześnie. Obawiam się, że Paweł przespał swoją szansę wyjazdu za granicę, gdzie mógł zrobić wielką karierę i zarobić spore pieniądze. Może dostanie jeszcze szansę, ale jest już coraz starszy. Dlatego popieram decyzję Lewandowskiego. Jak spadać to z wysokiego konia. Nie można być minimalistą.



p

Rozmawiał Marcin Cholewiński z Polskiej Agencji Prasowej