To kompromitujący bilans. Dlaczego trener nie chce dostrzec skutecznych w tym sezonie Dawida Jarki (10 goli), Pawła Brożka (8) czy choćby Artura Wichniarka (5)? Czy za bardzo - tak po ludzku - polubił Matusiaka lub Żurawskiego?

"Łatwo przekonać samego siebie, że jeśli ktoś raz się sprawdził w kadrze, to sprawdzi się ponownie. A już na pewno łatwiej, niż że sprawdzi się ktoś, kto na razie bramki strzela tylko w lidze" - tłumaczy były selekcjoner Paweł Janas. "Tak naprawdę nie chodzi więc o żadną więź psychologiczną między piłkarzem a trenerem. Bardziej o wiarę w to, że jeśli coś wydarzyło się raz, to wydarzy się znowu. Ja też coś takiego miałem. Nawet jeśli zawodnicy nie strzelali bramek w klubie, wciąż wierzyłem, że w kadrze to im się uda".

A co na to psychologowie? Postanowiliśmy zapytać, czy czasami między trenerem a zawodnikiem choćby nieświadomie wytwarza się więź trudna do zerwania? Czy może Beenhakker tak przywiązał się do niektórych piłkarzy, że dziś nie potrafi tak zwyczajnie z nich zrezygnować? Może za bardzo pamięta wygrane mecze z Portugalią i Belgią?

"Bywa tak, że trener jest tak blisko z zawodnikiem, że... obaj na tym tracą, nie osiągają takich wyników, jakie mogliby, jeden drugiego ciągnie w dół. Czasami potrzebne jest tak zwane trzecie oko, ktoś z zewnątrz, świeże spojrzenie" - mówi Katarzyna Zygmunt, trener umiejętności psychologicznych. "Wątpię, by takie motywacje jak sentyment decydowały o wyborach Leo Beenhakkera" - uważa Joanna Heidtman, psycholog sportu, która współpracowała między innymi z Legią Warszawa.

"Po prostu trener patrzy na jakość całej drużyny, a nie poszczególnych jej członków. Z czasem przyzwyczaja się do pewnego układu zawodników, który kiedyś był efektywny. Poza tym w niektórych zawodnikach może upatrywać niewyzwolonego potencjału... Ale tak w ogóle wierzę w to, że jest szczególna więź między szkoleniowcem a sportowcem w sporcie indywidualnym. Natomiast w sporcie zespołowym taka teza mnie nie przekonuje. A już na pewno nie w wypadku Leo Beenhakkera."

"To fakt, Holendrzy są raczej chłodni, a Beenhakker to w dodatku bardzo doświadczony trener" - dodaje Zygmunt. Jednak nie jest trudno przypomnieć sobie trenerów, którzy nie potrafili bezkrytycznie spojrzeć na kilku swoich ulubieńców. Janusz Wójcik, prowadząc reprezentację Polski, cały czas pamiętał o tych, dzięki którym zdobył srebrny medal olimpijski w Barcelonie. I między innymi z powodu bardzo mocnej więzi mówił , że „Kowalczyk prosto z baru jest lepszy niż inni napastnicy wzięci z treningu”. Także Jerzy Engel nie potrafił na czas odstawić kilku graczy przed mistrzostwami świata w Korei i Japonii. A już typowymi pupilami Engela byli bracia Żewłakowowie, których znał jeszcze z czasów, gdy byli dziećmi. Poszliby za nim w ogień i on o tym wiedział.

Były selekcjoner Andrzej Strejlau mówi: "Oczywiście, że jest grupa zawodników, których selekcjoner powołuje zawsze, bez względu na to, jak radzą sobie aktualnie w klubie i w jakiej są formie. To są ludzie, do których ma bezgraniczne zaufanie i z którymi przeszedł najtrudniejsze próby. Selekcjoner chce otoczyć się piłkarzami, którzy nie zawiedli go w krytycznych momentach. Bo wierzy, że w ciężkiej chwili znów mu pomogą."

On sam przyznaje, że miał swoich ulubieńców - Lesława Ćmikiewicza i Włodzimierza Smolarka. "Na zgrupowania przyjeżdżali w różnej formie. Było jednak widać, jak trenują, jak reagują na pomysły i polecenia selekcjonera. Ufa się tym, z którymi ma się najlepszy kontakt. Dodam jeszcze, że postawa na tych treningach podczas zgrupowań może mieć większe znaczenie niż gra w przeciętnym meczu ligowym dwóch przeciętnych drużyn" - mówi Strejlau.

Przyjdzie jednak taki moment, kiedy Beenhakker będzie musiał podjąć trudną decyzję o rezygnacji z niektórych zawodników, nawet jeśli ich bardzo lubi. "Jeśli trener ma odpowiednią klasę, a zawodnik wysoką kulturę, wtedy nie ma problemu. Zawodnicy są świadomi, że takie rozstanie kiedyś musi przyjść. A jeśli więzi między szkoleniowcem a zawodnikiem są naprawdę bardzo mocne, wtedy ich znajomość będzie kontynuowana, tylko w inny sposób" - mówi Katarzyna Zygmunt.
Na razie Leo Beenhakker woli jednak widywać swoich ulubieńców na zgrupowaniach niż podczas prywatnych domowych kolacji.
















Reklama