Polubił pan angielskie morze...

Zgadza się. Pod Southampton miałem dom z widokiem na morze, teraz też taki mam, tylko że w okolicach Boltonu. Do ośrodka treningowego jadę samochodem 35 minut. Nie narzekam, tym bardziej, że dla moich dzieci mieszkanie tuż przy plaży to frajda.

Reklama

Woli pan morze, czy na przykład las?

Wolę morze.

Zamierza pan inwestować w nieruchomości?

Staram się rozsądnie lokować swój kapitał. Wiadomo, że w piłkę nie gra się wiecznie. Mam kilka fajnych pomysłów na wzbogacenie się, kilka z nich już wdrożyłem w życie, ale nie chcę o nich mówić, bo jeszcze ktoś mi je podkradnie (śmiech).

Ostatni kryzys na rynkach finansowych bardzo pana zdenerwował?

Miał wpływ na stan moich inwestycji, ale nie podejmuję gwałtownych ruchów. Giełda to rynek długoterminowy.

Reklama

Ekonomia pana wciągnęła?

To jedno z moich hobby. Dostałem pod choinkę sporą kolekcję książek ekonomicznych. Chcę się dokształcać. Poza tym ja po prostu lubię czytać książki. Ostatnio czytałem Browna i Coelho. Ile można oglądać telewizję?

Czuje się pan bohaterem ostatniej akcji? Udało się panu po raz drugi przejść do dobrego klubu w niemal ostatniej chwili.

To nie jest tak, że mi się udało. Ja przez dłuższy czas byłem obserwowany. Nikt przypadkowo nikogo nie kupuje. A już na pewno nie w Premiership. Miałem kilka ciekawych ofert z Championship, ale koniecznie chciałem grać w angielskiej ekstraklasie. Bolton to bardzo dobry zespół, ostatnie sezony kończył w górnej części tabeli. Poza tym bardzo mnie chciał u siebie trener Gary Megson. Gdy prowadził Nottingham Forest, a ja grałem w Derby, strzeliłem jego klubowi w sumie cztery gole. Na pewno mnie zapamiętał.

Żałuje pan, że nie udał się transfer do Regginy?

Reggina nie miała pieniędzy, aby mnie wykupić z Southampton. Szkoda. Chciały mnie też inne włoskie kluby. Ale to już historia...

Strasznie pana ciągnie do tych Włoch.

Odpowiada mi Serie A. Preferują tam wysokich, dobrze grających głową napastników. Poza tym to piękny kraj. W zeszłym roku pojechałem na urlop z żoną do Toskanii i Ligurii. Nie po to, aby się opalać, ale żeby pozwiedzać, zobaczyć parę ciekawych miejsc. Podróże mają kształcić. Okolice Florencji i Sieny to dla mnie wymarzone miejsce do osiedlenia się. Być może w przyszłości w ciągu roku będę spędzał tylko trzy miesiące w Polsce, a dziewięć we Włoszech. To realny scenariusz. W Anglii nie zamierzam się osiedlać. O obywatelstwo angielskie też nie będę się starać.

W jakim stylu pożegnał się pan z Southampton? To prawda, że był jakiś konflikt między panem, a szefami klubu?

Ja nie jestem konfliktowy. Ludzie mogą mieć różne zdania, ale nie trzeba się od razu kłócić. To nie było tak, że chciałem odejść za wszelką cenę. Jakbym chciał, to bym upierał się na transfer już latem, bo oferty były. Nie wpisałem się jednak na listę transferową, chociaż mogłem, bo po 29 meczach, w których strzeliłem 19 goli, nagle przestałem grać w pierwszym składzie. Dlaczego? Tego nie wiem. Rozmawiałem o tym z trenerem, ale nie potrafił mi tego wytłumaczyć. Uszanowałem jego decyzję, bo co mogłem zrobić? Nie chciałem działać przeciwko klubowi.

Mówi się, że Marek Saganowski za panem nie przepadał...

Pierwsze słyszę. To niemożliwe, tym bardziej, że pomogłem Markowi w jego transferze do Southampton. Nie miał podstaw ku temu, aby mnie nie lubić. Nie rywalizowaliśmy ze sobą, bo Marek to zupełnie inny typ napastnika niż ja.

Kiedy z kibicami Boltonu będzie pan miał tak dobry kontakt jak z fanami Southampton?

Oj, nie wiem. Dla Świętych grając w pierwszym składzie zdobyłem 33 bramki. To może budzić szacunek. Kibice Southampton mnie doceniali, mam nadzieję, że podobnie będzie w Boltonie. Powiem szczerze, że mile się zaskoczyłem, gdy przed pierwszym meczem z Reading wyszedłem na rozgrzewkę i kibice po kilku słowach na cześć kolegów z drużyny, zaczęli skandować moje nazwisko.

Polscy kibice pana nie drażnią?

Te żarty na mój temat były chyba bardziej popularne dwa lata temu. Jak jest tekst o mnie, to pokazuje się o wiele mniej komentarzy niż wcześniej, więc myślę sobie, że jednak coś pozytwnego w sobie mam.

Czuje się pan internetowym fenomenem?

Nie wiem. Nie jestem specem od marketingu, ale wydaje mi się, że gdybym chciał sprzedać swój wizerunek, stworzony przez internautów, to bym sporo zarobił. Ja jednak wolę spokój. Nie chcę, aby moja rodzina pojawiała się w mediach.

Już nie denerwuje się pan, gdy przegląda internet?

Nie czytam komentarzy. Oczywiście jak pojawia się jakiś tekst, to kilka pierwszych komentarzy widać, ale ani mnie to ziębi, ani grzeje. Niektórzy nie mają co robić w domu i wypisują głupoty. Nie przejmuję się nimi.

W szatni Boltonu ma pan poważanie?

Dla niektórych jestem „Gregiem” albo po prostu „Grzegorzem”, bo takiego znają mnie z mediów. Mam bardzo dobry kontakt z kolegami. Świetnie przyjął mnie El-Hadji Diouf. Sympatyczny facet, często spotykałem go w hotelu na śniadaniu. Dużo rozmawiałem z nim o Pucharze Afryki. O trenerze Kasperczaku złego słowa nie powiedział.

Jak pana przyjął Megson?

Powiedział, że ściągnął mnie po to, abym pomógł temu zespołowi. Czuję, że mam jego poparcie. Sporo mogę u niego ugrać na treningach.

Którym jest pan teraz napastnikiem?

Trudno powiedzieć. Gramy systemem cztery, pięć, jeden. Diouf może występować na skrzydle. Wtedy o pozycję wysuniętego napastnika rywalizują Helguson, Vaz Te, Kevin Davis i właśnie ja. Moi rywale to indywidualności. Tutaj nie ma przypadkowych piłkarzy. I dobrze, bo jak ktoś trenuje ze świetnymi zawodnikami, to sam ma szansę stać się świetny. Po to tu przyszedłem.

Co musi pan zrobić, aby nie powtórzyła się sytuacja, gdy był pan w Tottenhamie?

Gdy odchodziłem z Londynu i wracałem do drugiej ligi, czułem, że to najtrudniejszy moment w mojej karierze. Jednak na początku w Tottenhamie moje sytuacja była trochę inna niż teraz. Mój konkurent do miejsca w składzie grał znakomicie. Strzelił dwanaście goli w osiemnastu meczach. Poza tym, środkowym pomocnikiem był Edgar Davids, więc nie graliśmy skrzydłami. A w Boltonie gramy. To taktyka w sam raz dla mnie.

Co z reprezentacją? Nie obawia się pan, że Beenhakker odstawił pana na bok?

Na Cyprze, gdzie mnie nie było, kadra grała tylko jeden mecz w najsilniejszym składzie. Selekcjoner mnie zna, wie na co mnie stać. Jeżeli będę regularnie występował w Boltonie, nie mam się o co martwić. Poza tym Ebi może grać na skrzydle, więc...

Wyobraża pan sobie taki scenariusz, że nie jedzie na mistrzostwa Europy?

Nie. Nie czuję się ani gorszy, ani lepszy od innych polskich napastników. Poza tym jestem urodzonym optymistą. Codziennie przed ósmą rano budzi mnie córka. Jak ją widzę uśmiechniętą, to chce się żyć człowiekowi.