Wrocławska prokuratura skierowała właśnie do sądu akt oskarżenia w sprawie procederu korupcyjnego organizowanego przez kielecką drużynę. Wynika z niego, że były trener Korony nie cofał się przed niczym, by wywalczyć drugą ligę oraz 120 tysięcy złotych premii, jakie obiecał mu w indywidualnym kontrakcie Krzysztof Klicki - pisze DZIENNIK.
>>>Zobacz wideo, jak CBA zatrzymało Wdowczyka
Płacili wszyscy
Prokuratorzy w tym wątku oskarżyli w sumie 42 osoby. Z tego grona aż 28 przyznało się do winy i wyraziło gotowość dobrowolnego poddania się karze. Wśród nich jest skruszony Dariusz W. Długie przesiadywanie na ławie oskarżonych czeka natomiast Jerzego E. juniora. Syn byłego trenera kadry ma poważny, dobrze udokumentowany dowodami zarzut, polegający na nakłanianiu i pomocnictwu w korupcji, ale się do niego nie przyznaje.
Aż połowa z grupy 42 oskarżonych to byli piłkarze klubu z Kielc, którzy uczestniczyli w składkach na sędziów. O tym, że dany mecz należy ustawić, decydował trener. Przerażająca machina, którą stworzył W., wciągała nie tylko starych ligowych wyjadaczy, ale i juniorów. Na kupienie meczu składali się niemal wszyscy. Jakub Z., obecnie piłkarz Polonii Bytom, w sezonie 2003/2004 miał 19 lat. Dariusz F., dziś zawodnik Kolejarza Stróże, liczył w tamtym sezonie zaledwie 17 lat. Obaj też musieli dokładać się do haraczu dla arbitrów. Tak W. wprowadzał w realia dorosłego futbolu nieopierzonych młodzieżowców.
Kto chwilowo nie był w stanie zapłacić, pożyczał od kolegów. "Mariusz S. w ten sposób zadłużył się u kumpla z drużyny Hermesa N. S." - zeznał w prokuraturze Wojciech M., także były gracz Korony.
Skąd piłkarze mieli pieniądze na ustawianie spotkań? Z meczowych premii. Za każde zwycięstwo u siebie, nieświadomy niczego właściciel klubu Krzysztof Klicki płacił drużynie 12 tysięcy złotych. Za wygraną na wyjeździe dawał 16 tysięcy. Połowa pieniędzy była „zamrażana”, piłkarze mieli dostać całość tylko w przypadku awansu. Pulę rozdzielał W. (każdy gracz otrzymywał średnio po 400 – 600 złotych za mecz), po czym niemal natychmiast część z tych pieniędzy odzyskiwał. Bo niemal co tydzień trzeba było się złożyć na nieuczciwą pomoc w następnym meczu.
>>>Wdowczyk prawie skompromitował Polskę
Cudzymi rekami
"Pieniądze zbierał Tomasz N. pseudonim <Skarbnik>. Rozpiętość kwot była różna. Czasami trzeba było uzbierać kilkaset złotych, czasem kilka tysięcy" – mówił DZIENNIKOWI jeszcze przed postawieniem zarzutów były piłkarz kielczan Rafał W.
Dariusz W. za wszelką cenę starał się wyciągać kasztany z ognia cudzymi rękami. Kiedy Korona najzupełniej uczciwie przegrała na inaugurację sezonu z rezerwami Wisły Kraków, już przed drugą kolejką zorganizowano zrzutkę. Kto wręczył pieniądze? Wcale nie W. Czarną robotę, polegającą na dawaniu łapówek powierzono Pawłowi W., wieloletniemu kierownikowi drużyny, który z racji pełnionej funkcji miał pewne znajomości. Paweł W. kupował mecze dość prymitywnie, zdarzało mu się, że podchodził tylko do obserwatora i prosił go o wpłynięcie na sędziego. Z samymi „gwizdkowymi” rozmawiał rzadko, bo przeważnie ich w ogóle nie znał. Nie to pokolenie.
Paweł W. jesienią siedmiokrotnie dawał lub obiecywał łapówki. Nawet, gdy działacz otwarcie przyznał, że nie zna sędziego najbliższego meczu, Dariusz W. nie chciał się plamić niewdzięczną pracą. "Tu jest numer do Wita Ż. Dzwoń, Wit da ci telefon do Adama Sz. i porozmawiasz z arbitrem" - rozkazał przed wyjazdem do Stalowej Woli.
Paweł W. obiecał sędziemu 4 tys. złotych. Umotywowany dodatkowym zarobkiem sędzia Sz. drukował w meczu Stal - Korona (1:3) tak skandalicznie, że gdy podyktował wyimaginowaną jedenastkę, to doprowadzona do rozpaczy grupa kibiców ze Stalowej Woli wtargnęła na boisko, po czym... położyła się w geście protestu w polu karnym. Wściekli działacze gospodarzy zaczęli na pomeczowej konferencji wytykać Dariuszowi W., że ustawił mecz.
Nieoceniona pomoc
Po rundzie jesiennej Korona jednak wcale nie była liderem. Zajmowała drugie miejsce, tuż za Stalą Rzeszów. To wtedy trener uznał, że toporne metody kierownika drużyny, człowieka starszej daty, są niewystarczające. Potrzebował fachowca, który potrafi korumpować na skalę przemysłową.
To wtedy do Dariusza W. zadzwonił znany warszawski szkoleniowiec Jerzy E. junior, który przedstawił mu Andrzeja B., wówczas kierownika drużyny Legionovii. W. miał zaufanie do E. choćby przez wzgląd na owocną współpracę z jego ojcem. Wszak kilka lat wcześniej w duecie zdobyli mistrzostwo Polski dla Polonii Warszawa.
Według Jerzego E. juniora skuteczną receptą na szybki sukces był Andrzej B. "Jeśli chcesz awansować, nie mogłeś lepiej trafić. To świetny fachowiec. Rok temu pomógł w wejściu do drugiej ligi Cracovii" - reklamował dobiegającego trzydziestki mężczyznę.
Zimą w mieszkaniu W. na warszawskim Wilanowie doszło do spotkania trenera Korony, jego asystenta i byłego bramkarza reprezentacji Polski Andrzeja W. oraz Jerzego E. juniora, który przyprowadził Andrzeja B. Załatwiacze od razu wycenili swoje usługi. Andrzej B. chciał za pomoc Koronie 20 tys. złotych honorarium, Jerzy E. junior za samo zapoznanie B. z W. życzył sobie 10 tysięcy.
Do tego dochodziły oczywiście koszty każdorazowego podejścia do arbitra, obserwatora lub drużyny przeciwnej. Mechanizm był prosty: B. miał za każdym razem ustalać, u kogo można kupić dane spotkanie, a Dariusz W. przywozić mu pieniądze na ten cel, zabrane oczywiście z meczowych premii zawodnikom. W ten sposób ustawiono niemal wszystkie wiosenne mecze Korony, ale również kilka spotkań z udziałem jej najgroźniejszych rywali.
Na treningu przed wiosennym meczem z Motorem Lublin W. poprosił wszystkich piłkarzy na środek boiska. W obecności podopiecznych zadzwonił do Andrzeja B. i włączył głośnik w swoim telefonie. Zależało mu, by piłkarze dobrze słyszeli całą rozmowę. A mówiono o łapówkach przekazywanych sędziom i obserwatorom oraz o tym, z kim należy się skontaktować, żeby ustawić najbliższy mecz w Lublinie. W. chciał w ten sposób uwiarygodnić się w oczach zawodników. Tak, żeby widzieli, że ich pieniądze faktycznie są wydawane na u mówiony cel.