Holenderskie media już od kilka tygodni konsekwentnie piszą, że zatrudnienie Beenhakkera przez Feyenoord jest tylko kwestą czasu. Leo tym informacjom uparcie zaprzecza. Tymczasem klub z Rotterdamu chętnie widziałby go nie tyle na stanowisku pierwszego trener, co dyrektora sportowego.
Trzeba przyznać, że Leo działa sprytnie. Najpierw wstawił się za Rafałem Ulatowskim, który dostał ofertę pracy pierwszego trenera w Bełchatowie. Lato się zgodził i był to dla Holendra sygnał, że może u niego wyjednać jeszcze jedną zgodę. Co ciekawe, gdy Ulatowski w listopadzie prosił Beenhakkera o możliwość pracy w Zagłębiu Lubin, boss odpowiedział stanowczo: „Nie”. Zaledwie dwa miesiące później zmienił zdanie i jest to logiczne, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że on sam widzi możliwość łączenia pracy w reprezentacji Polski z pomaganiem Feyenoordowi.
>>>Leo: Gówno prawda! Zostaję w Polsce
"Bardzo mi zależy, aby moje słowa zostały zacytowane bardzo wiernie: otóż Leo Beenhakker powiedział mi, że swoją pracę na rzecz Feyenoordu będzie wykonywał w wolnym czasie, kiedy i tak przebywa w Holandii. Nie dałem mu jeszcze odpowiedzi, bo muszę się dobrze zastanowić. We wtorek przylecę na zgrupowanie kadry w Portugalii i wtedy na pewno o tej sprawie porozmawiamy" - zapowiada Grzegorz Lato na łamach DZIENNIKA.
Tymczasem wiceprezes PZPN do spraw szkoleniowych Antoni Piechniczek już teraz nie ma wątpliwości, jaka powinna być odpowiedź władz polskiej piłki.
"Za duże pieniądze zatrudniamy wielkiego fachowca i moim zdaniem powinien on poświęcać całą swoją zawodową energię na pracę z polską reprezentacją. Zresztą, ja już nie rozumiałem tego, dlaczego Beenhakker zgodził się, aby jego najbliższy współpracownik objął drużynę klubową" - twierdzi Piechniczek.
"Opinię pana Antoniego, który jest najważniejszym człowiekiem w pionie szkolenia również wezmę pod uwagę. Martwi mnie to, że znowu rozmawiamy o innych sprawach niż walka o awans do finałów mistrzostw świata. Powinniśmy się koncentrować przede wszystkim na meczach kadry" - mówi Lato.
Beenhakker w Polsce zarabia ok. 800 tys. euro rocznie, może liczyć również na dodatkowe premie od sponsorów oraz za wynik sportowy. Kontrakt gwarantuje mu pracę do listopada 2009 roku, czyli do końca eliminacji MŚ 2010. Oczywiście PZPN może go zwolnić wcześniej, lecz i tak musi mu wypłacić wszystkie należne pieniądze. Tyle że zasada działa również w drugim kierunku – jeżeli Beenhakker chciałby odejść wcześniej, kontraktowe pieniądze przeszłyby mu koło nosa. Dlatego obie strony wciąż się tolerują, choć wszyscy doskonale wiedzą, że za sobą nie przepadają.
>>>Feyenoord chce nam ukraść Beenhakkera
Nieustający flirt Beenhakkera z Feynoordem jest naturalną konsekwencją tych napiętych stosunków. Leo zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może stracić w Polsce pracę i już teraz chciałby sobie zapewnić nowe zajęcie. Zresztą już w maju 2007 roku, kiedy ważyły się losy awansu Polaków na EURO 2008, Beenhakker poprosił ówczesnego prezesa PZPN Michała Listkiewicza o zgodę na poprowadzenie klubu z Rotterdamu w kilku meczach - na czas walki Feyenoordu w barażach, których stawką było miejsce premiowane startem w Pucharze UEFA. W barażach lepsze okazało się FC Groningen i Beenhakker mógł wracać do Polski już po siedmiu dniach. Trzy tygodnie później biało-czerwoni przegrali bardzo ważny wyjazdowy mecz z Armenią 0:1, ale na szczęście ostatecznie okazało się, że ten wynik nie miał wpływu na kolejność drużyn w grupie, bo Polska awansowała z pierwszego miejsca.