Wiele będzie jednak zależeć od postawy działaczy podczas środowego spotkania z trenerem. Leo na łamach DZIENNIKA zapowiedział, że po raz pierwszy spotka się z zarządem związku.

Ocena pracy selekcjonera i gry reprezentacji Polski miała być przedmiotem dyskusji przy okazji ostatniego wyjazdowego posiedzenia zarządu w Kielcach. Działacze byli wówczas zdeterminowani, aby po wstydliwej porażce z Irlandią Północną w Belfaście zwolnić Beenhakkera. Nie obawiali się nawet, że trzeba będzie wypłacić Leo gigantyczne odszkodowanie (drużyna nie straciła przecież szansy awansu na mundial). Zapowiadali powołanie się na jeden z punktów umowy, który nakłada na selekcjonera obowiązek dbania o wizerunek związku. Ich zdaniem Beenhakker łamał go notorycznie, krytykując i obrażając pracodawcę w mediach.

Reklama

Rekordowe zwycięstwo nad amatorami z San Marino sprawiło, że misterny plan legł w gruzach. Gilotyna nie została uruchomiona. PZPN znalazłby się zapewne w Księdze rekordów Guinnessa, gdyby zwolnił trenera po meczu wygranym 10:0. Nie bez znaczenia była także reakcja na głos opinii publicznej (kibice na stadionie w Kielcach skandowali imię trenera) i wpływ, jaki ma na prezesa PZPN Grzegorza Latę minister sportu Mirosław Drzewiecki. A ten wyraźnie opowiadał się za pozostawieniem selekcjonera w spokoju.

"Skoro nie da się go zwolnić, to teraz będziemy go trzymać na krótkiej smyczy" - mówił wówczas na łamach DZIENNIKA członek zarządu PZPN i najbliższy doradca Grzegorza Laty Kazimierz Greń.

Była to zapowiedź represji, jakim miałby być poddawany selekcjoner aż do końca trwania kontraktu. Planowano utrudnianie jego wyjazdów do Rotterdamu, gdzie Leo po cichu, czyli - jak sam twierdzi - w wolnych chwilach, doradza Feyenoordowi. W tej sytuacji środowe spotkanie może przerodzić się w festiwal wzajemnych uszczypliwości, może nawet jakąś awanturę (Holender słynie z wybuchowego charakteru), ale jakichkolwiek wiążących decyzji w kwestii selekcjonera ze strony PZPN trudno się spodziewać. Zmienić to może jedynie inicjatywa samego Beenhakkera.

"Na żadne układy z Leo nie pójdziemy" - zapowiada jednak stanowczo Greń. :"Jeśli będzie chciał odejść, to od PZPN nie dostanie ani złotówki odszkodowania, czy jak on tam sobie to nazwie. Jeśli Beenhakker zostawi kadrę w tej chwili, to ucieknie jak szczur z tonącego okrętu. Zostawi nas w bardzo trudnej sytuacji. Po Holendrze można się wszystkiego spodziewać. Nie można wykluczyć, że wypali z takim pomysłem" - dodaje członek zarządu PZPN i snuje scenariusz dzisiejszej konfrontacji.

"Owszem, zapytamy go o słabe mecze, kompromitację w Belfaście. Ja też będę chciał się dowiedzieć, jak bardzo Beenhakker jest związany z Feyenoordem. Te bajeczki o darmowej pracy dla holenderskiego klubu w czasie wolnym mnie nie przekonują. Podejrzewam, że nasza dociekliwość może mu się nie spodobać. Wtedy znów pewnie będziemy świadkami buty, arogancji i uszczypliwości ze strony Don Leo. W sumie to Beenhakker trzyma nas w szachu. Zrezygnuje teraz, w lipcu, czerwcu, albo jak twierdzi Boniek - najdalej we wrześniu. Pozostawi po sobie spaloną ziemię, a nowy trener będzie miał kłopot" - kończy Greń.

Już sam ton wypowiedzi prominentnego działacza PZPN świadczy o tym, że starcie Don Leo z najważniejszymi ludźmi polskiej piłki może być pasjonujące.