Gdy jednak na początku tego sezonu ogłoszono, że to on zostanie następcą Franka Rijkaarda w roli trenera Blaugrany, nie wszyscy byli zachwyceni. Wszak Barca potrzebowała kogoś z najwyższej półki, a nie żółtodzioba, którego jedynym doświadczeniem w roli trenera było prowadzenie zespołu rezerw. Guardiola sam wychodził sobie zresztą tę posadę u prezydenta Joana Laporty. Wedle katalońskich mediów miał przyjść do niego i powiedzieć: "Nie masz tyle odwagi, żeby mnie zatrudnić".

Reklama

>>>Barcelona rządzi w Europie! Zobacz gole

Pytany w środę o tamtą sytuację Laporta uściślił: "To nie było zupełnie tak. Pep przyszedł i prosto w twarz mi powiedział: <Nie masz jaj, by mnie zrobić trenerem>".

Na szczęście miał. I chociaż był krytykowany, bronił swojego wyboru, podkreślając, że nikt lepiej niż Pep nie rozumie filozofii Barcelony, której mottem jest „mas que un club” - więcej niż klub.

Dziś gdy Guardiola osiągnął w debiutanckim sezonie trenerski parnas, zdobywając dla swojego ukochanego klubu potrójną koronę, w tym najważniejszy dla kibiców Puchar Mistrzów, i tak znajdują się tacy, którzy umniejszają jego rolę w tym historycznym sukcesie. Padają oskarżenia, że zespół odziedziczony po Rijkaardzie mógłby prowadzić każdy, że to żadna sztuka, bo Barcelona już i tak była na dobrych torach do zostania drużyną dekady.

Mówić tak mogą jednak tylko ignoranci, którzy nie widzą tego dotyku Pepa przy nowo koronowanej najlepszej jedenastce Europy. Pierwszą decyzją Guardioli było odstrzelenie Ronaldinho i Deco. Piłkarzy, którzy zamiast ciężkiej pracy wybrali zabawę, lans i awanturowanie się o każdego eurocenta. Guardiola wiedział - bo cały czas po zakończeniu kariery piłkarskiej był w klubie albo jego najbliższych okolicach i wszystko obserwował - że już czas najwyższy, by liderem zespołu uczynić wystarczająco dojrzałego do tej roli Leo Messiego. Gdy Rijkaard widział Thierry’ego Henry’ego zaledwie w roli rezerwowego, Pep uważał, że to brakujący element do stworzenia być może najlepszej linii ataku w historii futbolu - Messi, Samuel Eto’o i Henry właśnie. Dzięki sprzedaży Deco znalazło się wreszcie miejsce w środku pola dla Andresa Iniesty i Xaviego, chociaż dla wielu było nie do pomyślenia, by grali obok siebie - wszak są zbyt podobni.

To, co jednak najważniejsze w Barcelonie Guardioli, to niesamowita gra w obronie. Morderczy wręcz pressing, który stosują gwiazdy z Camp Nou, odbiór piłki dokładnie w momencie, w którym ją stracili. Każdy z ofensywnego tria ma swoje zadania w obronie, a Eto’o jest chyba najskuteczniej zabierającym piłki zawodnikiem świata - środkowy napastnik! Oczywiście Barca Rijkaarda już wcześniej próbowała to robić, ale dopiero Guardiola doprowadził ten element do perfekcji - właśnie dlatego, że zna doskonale i realizuje filozofię klubu polegającą na ciągłym ataku. A atakować można tylko z futbolówką u nogi.

Reklama

>>>Zobacz wielką radość piłkarzy Barcelony

Cruyff w swojej książce wspomina pierwszy raz, kiedy zobaczył Pepa. Było to podczas jednego z meczów rezerw. W przerwie Holender poszedł do trenera drugiej drużyny Carlesa Rexacha i zapytał, co to za chłopak gra na prawej stronie. Szkoleniowiec odpowiedział: "Guardiola. Dobry chłopak". „Boski Johan” miał podobno całkowicie zignorować zachwyty Rexacha i tylko surowo wydać polecenie: "Przestaw go na drugą połowę do środka".

Było to w 1990 roku, a kilka miesięcy później Guardiola już był częścią cudownego zespołu Cruyffa - oczywiście w środku pomocy. Pivot - bo tak nazywają tę pozycję Hiszpanie - jest najważniejszą osobą w taktyce Barcelony. To zawodnik grający teoretycznie w miejscu defensywnego pomocnika, ale z głębi drugiej linii dyryguje całą jedenastką. To przez niego przechodzi każda akcja ofensywna. Guardiola uczynił z gry na tej pozycji prawdziwą sztukę i wysoko postawił poprzeczkę dla swoich następców. Trenerzy La Masii inspirowani jednak jego niesamowitą postawą zaczęli na wielką skalą produkować jego klony - Xavi, Iniesta czy Cesc Fabregas to tylko kilka najbardziej znanych przykładów. Dzisiaj w Barcelonie na tę pozycję mówi się „czwórka”, bo właśnie z takim numerem grał Pep.

Guardiola zawsze dla kibiców Barcy był kimś wyjątkowym. Chociaż Dream Team Cruyffa, który cztery razy z rzędu triumfował w lidze (od 1991 do 1994) i raz w Pucharze Mistrzów (1992), naszpikowany był gwiazdami, to „swój” Guardiola był bohaterem Katalonii. Między innymi również dlatego, że zawsze swoją katalońskość podkreślał. Gdy piłkarze świętowali kolejne puchary, on zawsze owijał się w katalońską flagę. Mimo że występował w reprezentacji Hiszpanii (złoty medal olimpijski w 1992) aż 47 razy, to nigdy nie odmówił nieoficjalnej reprezentacji Katalonii i siedem razy zagrał także w tych barwach.

Lepiej kariery trenerskiej rozpocząć nie można. Czy objawił się nowy Jose Mourinho (takie porównanie jest dziełem Eidura Gudjohnsena), czy jednak Pep jest po prostu idealny dla Barcy i tylko tu może pracować? W końcu on rozumie, że to więcej niż klub.