W ostatnich miesiącach bardzo się pan piłkarsko rozwinął.

Jakub Rzeźniczak: Rzeczywiście - zauważam takie sygnały płynące z zewnątrz i czuję to osobiście. To uwieńczenie ciężkiej pracy, jaką wykonywałem przez te wszystkie lata. Potrzebny był mi taki przełomowy moment. Uwierzyłem w siebie, a ludzie w końcu przestali mnie postrzegać jako chłopaczka, który tylko płacze i odbija się od przeciwników.

Reklama

Co było dla pana tym przełomowym momentem?

Dużo dało mi to, że trener Jan Urban postawił na mnie i ufał mi mimo nie najlepszego początku ubiegłego sezonu. Dzięki niemu uwierzyłem w siebie i zaczęła się dobra passa - niezłe spotkania, pierwsza bramka w ekstraklasie, asysty. Bardzo pomaga mi też praca z psychologiem Legii Darkiem Parzelskim. Pracujemy nad koncentracją, wiarą w siebie. Na obozie w Austrii rozmawiamy codziennie, w Warszawie też staramy się spotykać przynajmniej raz w tygodniu.

Trener Urban chwali pana za pracowitość. Ponoć zostaje pan nawet po treningach, by ćwiczyć dośrodkowania?

Zgadza się. Wiem, że w tym elemencie mam największe braki. Poprawiłem już grę ofensywną i nie boję się wychodzić do przodu, wciąż brakuje jednak tego ostatniego podania. Tym bardziej cieszy mnie, że w sparingu z chorwackim Varteksem zaliczyłem asystę. Opłacało się zostawać po zajęciach, czuję że to zaprocentuje w lidze.

Grupa kadrowiczów, w której pan się znalazł, zaczęła przygotowania do sezonu później niż koledzy. Jest siła?

Reklama

Dołączyliśmy do drużyny dziesięć dni później, ale czuję się dobrze. Bez problemów wytrzymałem cały sparing i do pucharowego meczu z Gruzinami powinienem być w jeszcze lepszej formie.

Wyjazd do RPA był w ogóle potrzebny? To była taka kadra z łapanki...

Dla mnie był to pożyteczny wyjazd, podczas którego nabrałem reprezentacyjnego doświadczenia. Do tej pory Leo Beenhakker powoływał mnie tylko na zgrupowania ligowców, teraz trenowałem z piłkarzami z zagranicznych klubów, którzy częściej występują w kadrze. Zresztą każdy trening czy mecz pod okiem Beenhakkera to cenne przeżycie. W dodatku po raz pierwszy zagrałem w reprezentacji Polski od początku - do tej pory byłem tylko zmiennikiem. Nie ma więc mowy o straconym czasie.

Dobra gra w Legii i powołania do kadry zrobiły swoje. Chce pana francuskie Sochaux.

Cieszy mnie to, ale nie napalam się na razie na zagraniczny wyjazd. Wolałbym potwierdzić, że dobry sezon nie był w moim wykonaniu przypadkiem i w tej rundzie będzie jeszcze lepiej. Jeśli nie wyjadę, nie będę robił z tego żadnej tragedii. Wystarczy, że podtrzymam dobrą formę, a za rok czy dwa na pewno pojawią się kolejne oferty.

Rozmowy Legii z Francuzami nadal są prowadzone?

Nie zawracam sobie tym głowy. Z tego, co wiem, Legia odrzuciła ofertę i tematu nie ma...

Nie wierzę, że się pan tym nie interesuje, nie naciska...

Jeśli działacze i trener Urban, który również miał głos w tej sprawie, nie chcą, żebym odchodził, to nic na siłę.

A może czas, by poprosić o podwyżkę?

Jestem takim człowiekiem, który nie lubi się o cokolwiek prosić. Jeśli klub zaproponuje mi większe pieniądze, to oczywiście je przyjmę. Sam jednak do prezesa chodzić nie będę.

O lepsze warunki trzeba powalczyć.

Jestem w Legii już pięć lat i myślę, że moja pozycja z każdym rokiem będzie coraz silniejsza. W styczniu podpisałem jednak nową umowę, moje zarobki wzrosły, więc na razie nie ma o czym mówić.

Sochaux daje za pana 1,3 mln euro. Jan Urban mówi, że puściłby pana, ale za o połowę większą kwotę.

Miło mi, że trener mnie ceni. Dla mnie suma, jaką zaproponowali Francuzi, jest zaskakująca. To naprawdę masa pieniędzy! Dla Legii to jednak najwyraźniej było za mało. Z tego, co wiem Sochaux kupiło już prawego obrońcę z Partizana, więc chyba już po wszystkim. Może za rok ktoś wyłoży większe pieniądze?

Do Austrii przyjechał pana menedżer Bartłomiej Bolek. Przypadek?

Bartek odwiedził mnie czysto towarzysko. Ma tu zresztą jeszcze Maćka Iwańskiego i kilku wiślaków, którzy mieli zgrupowanie kilkadziesiąt kilometrów dalej. Nic mi nie proponował (śmiech).

Liga francuska by panu pasowała?

Byłaby dobra jako kolejny krok w karierze. Wiadomo, że ligę polską od angielskiej czy włoskiej dzieli przepaść. W lidze francuskiej można natomiast pokazać się i ruszyć gdzieś dalej. Irek Jeleń czy Darek Dudka dobrze radzą sobie w Auxerre. To dobry kierunek dla Polaków.

A pańska liga marzeń?

Zdecydowanie angielska. Podoba mi się tamtejszy klimat. Wiadomo, że każdy chciałby grać w Manchesterze czy Liverpoolu, ale ja bym nie wybrzydzał nawet na trochę słabszy klub (śmiech).