Jeśli Stadion Śląski jest dla kogoś szczególnie szczęśliwy, to przede wszystkim dla pana.
W futbolu tak, podobnie jak Warszawa. Ale urodziłem się w Łodzi i to właśnie ona na zawsze pozostanie moim miastem.

Ale to chyba szczególne uczucie, gdy 50 tysięcy kibiców skandowało „Ebi, Ebi”...
Szczególne? W Dortmundzie często skandowało 75 tysięcy. No, ale oczywiście to miłe, bardzo miłe.

Strzelił pan pięć bramek w dwóch ostatnich meczach, dziewięć w całych eliminacjach. Nie oszukujmy się - Polska zawdzięcza awans do finałów mistrzostw Europy właśnie panu.

Nie, nie. Powtórzę to, co mówię zawsze - to nie ja wygrałem te wszystkie mecze, tylko drużyna. I to drużyna jako całość wywalczyła ten awans. Inna sprawa, że bardzo cieszę się z tego spotkania z Belgią. Że tak się potoczyło, że strzeliłem znowu gole. I wreszcie - że jesteśmy tam, gdzie chcieliśmy być. W finałach mistrzostw Europy! A przecież początek eliminacji był taki, że zanim na dobre się rozpoczęły, to myślałem, że już po nas.

Co pan i Leo Beenhakker powiedzieliście sobie w tym uścisku?

On powiedział po prostu: Dziękuję. A ja: Pewnie nie spodziewał się pan, że zrobię coś takiego, gdy patrzył pan na mnie jako juniora w Feyenoordzie!

Trener aż się popłakał ze wzruszenia. A pan?
Nie, chłopaki nie płaczą.

Można powiedzieć, że załatwił pan Beenhakkerowi nowy kontrakt...
Haha! Opowiem wam pewną historię. Trener niedawno powiedział do mnie: „Może i strzeliłeś Kazachstanowi trzy gole, ale zobaczymy, ile strzelisz Belgii”. Wtedy ja odpowiedziałem: „Na razie, to dzięki tym trzem golom z Kazachstanem trener zostanie z nami do 2010 roku”. Chyba spodobała mu się moja odpowiedź, bo razem się pośmialiśmy...

Jakie to uczucie, przejść do historii?

Jeszcze o tym nie myślałem... Dajcie mi chwilę... Fajne, super, super uczucie!

Ale dotarło już do pana, że dziś reprezentacja Polski osiągnęła historyczny sukces?
Na razie jestem jeszcze w emocjach, muszę odsapnąć. Jak wieczorem sobie usiądę, to pewnie powoli zacznie to do mnie docierać. Chociaż tylu dziennikarzy już dawno nie widziałem, więc chyba rzeczywiście dzieje się coś niezwykłego.

Gdy za parę lat pomyślimy o tych eliminacjach, pewnie przypomni nam się mecz z Portugalią. Ale wydaje się, że przełomowym momentem było spotkanie z Kazachstanem. Pierwszy pana mecz w podstawowym składzie, pierwszy gol i pierwsze zwycięstwo.
Miałem szczęście, że zagrałem. Wystąpiłem tylko dlatego, że kontuzji doznał Jacek Krzynówek. Nie jest dobrze, gdy piłkarze marudzą, ale czasami warto, żeby mówili, co naprawdę czują i co im nie pasuje. Tak wtedy było. Ja mówiłem głośno, że nie jestem zadowolony z mojej sytuacji w zespole, trener o tym wiedział, dał mi wreszcie szansę, którą wykorzystałem. Muszę dodać jeszcze jedno - teraz jestem naprawdę szczęśliwy, bo nigdy nie interesowało mnie po prostu miejsce w składzie. Powtarzałem, że chcę być w tej drużynie wany. Mało tego, nie chcę zdobywać bramek, gdy jest już 4:0 lub 5:0. Chcę trafiać w decydujących momentach, bo to sprawia prawdziwą radość.

W meczu z Belgią pańskie trafienia były - tak jak pan lubi - decydujące. Jak to było z tym pierwszym golem?
Widziałem jak obrońca spogląda na bramkarza i w tym momencie byłem pewny, że mu poda. Poza tym wiedziałem, że to młody, niedoświadczony zawodnik i może popełnić błąd. Tak naprawdę ruszyłem jeszcze zanim on kopnął tą piłkę. I potem już wiedziałem, że dopadnę do niej przed bramkarzem. No, może nie wiedziałem, tylko zaryzykowałem i się opłaciło. Strzał do pustej bramki to już była formalność.

Drugi gol to już maestria.

Jeszcze przed strzałem Jacka Krzynówka wbiegłem w pole karne, a gdy piłka potoczyła mi się pod nogę, to bramkarz leżał na ziemi i po prostu zrobiłem lobika. A czemu nie strzelałem po ziemi, choć to pewnie łatwiejsze, nie wiem. Po prostu zrobiłem jedyną rzecz, która w tym momencie przyszła mi do głowy.

I całe szczęście, bo nie graliście jednak najlepiej. Może byliście zbyt zestresowani?
Rzeczywiście, początkowo nam nie szło, ale to się zdarza. Zresztą, czy to istotne? Są takie mecze, do których trzeba podchodzić praktycznie - liczy się tylko końcowy efekt, wygrana. A jeśli chodzi o stres, to wiele razy mówiłem, że nie mamy już po osiemnaście lat i potrafimy radzić sobie w każdej sytuacji. O stresie trzeba zapomnieć i umieć z nim żyć. Kto to potrafi, ten jest prawdziwym piłkarzem.

Takie dni jak ten pozwalają zapomnieć o problemach, jakie początkowo miał pan w Polsce.
Zgadza się. Po pierwsze, jestem dumny, że mój ojciec to Włodzimierz Smolarek. Co prawda ludzie mówili, że to dzięki niemu gram w reprezentacji, ale to bzdury. Na boisku wszystko trzeba zrobić samemu. Tam tata nie trzyma mnie za rękę. Poza tym nie mówiłem i nie mówię dobrze po polsku, ale teraz cieszę się, ze Polska mnie chce. Czuję się Polakiem już na zawsze.

A skąd ta pańska nerwowość przed kamerami?
Już mówię - w poniedziałek przyjeżdżam na zgrupowanie kadry, biorę pocztówki do podpisania, zrobione przez głównego sponsora Telekomunikację Polską, a tam... błąd w moim imieniu. Ależ się zdenerwowałem! Przecież to niemożliwe, żeby główny sponsor kadry nie wiedział jak się nazywam. A nawet jeśli - to teraz już wie. W razie czego proszę napisać, że jestem Euzebiusz Smolarek. Napiszcie to wielkimi literami.

Dziś wszyscy cieszą się pańskim szczęściem. W przerwie meczu powiedział pan do kamery „Cześć babcia”.
Oglądały mnie obie babcie. Chyba mogły być dumne z wnuka.

A tata? Ma pan tyle samo strzelonych bramek w kadrze, co on - trzynaście.
Powiedzmy sobie jasno jedną rzecz - nie jestem lepszy od mojego taty. To, co on zrobił, jest niesamowite - zajął trzecie miejsce w mistrzostwach świata. Mam więc dla niego duży respekt.

Właśnie - eliminacje to jedno, a występ na turnieju - drugie. Mamy prawo spodziewać się lepszego występu niż w ostatnich dwóch mistrzostwach świata.
A dlaczego nie?

A dlaczego tak?

A dlaczego nie? Wszystko się może zdarzyć, i w piłce, i w życiu. Na pewno, co pokazaliśmy w tych eliminacjach, jesteśmy bardzo silni. Mamy prawo mieć wielkie marzenia.

Z kim chciałby pan zagrać na Euro 2008?
O Jezu, przecież ja jeszcze jestem w emocjach, jeszcze nie w głowie mi Euro. Nawet nie wiem, kto poza nami się zakwalifikował. Myślicie, że mam telegazetę w kieszeni, że sprawdzam inne wyniki w czasie gry? Otóż, panowie, nie.
Jak będzie wyglądało świętowanie sukcesu?
Ja wam powiem, a wy przyjdziecie z kamerą! Nic z tego.



















































Reklama