Tak naprawdę Anelce wyszedł w karierze tylko jeden znakomity sezon - 1998/99. Wówczas zdolny 19-latek został wybrany najlepszym młodym piłkarzem Premiership, bo jego gole pomogły zdobyć Arsenalowi wicemistrzostwo i puchar kraju. Potem było już tylko gorzej...

Reklama

Owszem, Francuz wygrywał z Realem Ligę Mistrzów, tyle że jego udział w tym sukcesie był niemal zerowy. Trener Vicente del Bosque prawie w ogóle nie wystawiał zawodnika, bo uważał, że jest słaby. "Myślałem, że w klubie pojawił się diament. Po kilku miesiącach treningów okazało się jednak, że byłem w wielkim błędzie" - powiedział Hiszpan.

Obrażony na del Boque za brak zaufania Anelka w ramach protestu przez trzy trzy dni nie przychodził na treningi. Gdy dziennikarze zapytali go o powód nieobecności, bezczelnie odpowiedział, uśmiechając się przy tym szeroko: "Zaspałem".

Nic dziwnego, że szefowie "Królewskich" bardzo szybko pozbyli się krnąbrnego i średnio utalentowanego gracza. Mieli go dość z jeszcze jednego powodu - bracia Anelki sprawujący funkcję jego menedżerów wchodzili do szatni Realu i przekonywali piłkarzy, by podawali piłkę tylko Nicolasowi. Poza tym domagali się dla siebie luksusowego mieszkania i puli biletów lotniczych na trasie Paryż-Madryt. Panowie tak rozwścieczyli del Bosque, że trener zakazał im wstępu na stadion i teren klubowych budynków.

Reklama

Hiszpanie oddali piłkarza do PSG, gdzie Anelka, jakże by inaczej, posprzeczał się z Luisem Fernandezem. Konflikt między był tak ostry, że w pewnym momencie zawodnik obraził swojego przełożonego w mediach. "To nie jest inteligentny człowiek. Ja pokazuję dobrą wolę, a on wszystko psuje."Po tych słowach dni Anelki w Paryżu były policzone. Nie chciano go w klubie z jeszcze jednego powodu - notorycznie kłócił się z Ronaldinho. Prasa drwiła z konfliktu obu ówczesnych gwiazd PSG. "Powinni się lubić, przecież odbierają na tych samych falach. Obaj są równie pazerni na pieniądze i mają braci-menedżerów, którzy myślą tylko, jak oskubać z kasy pracodawcę" - pisała "L’Equipe”.

Francuskie media nie przepadały za Anelką od czasu finału mundialu w 1998 roku. Obrażony brakiem powołania na turniej piłkarz wypowiadał się wtedy lekceważąco o znakomicie radzącej sobie kadrze. W każdym wywiadzie podkreślał, że jest lepszy od Thierr’yego Henry’ego i Davida Trezegueta, że obaj "jeszcze przez lata nie osiągną mojego poziomu".

Szczyt złośliwości osiągnął, kiedy stwierdził, że nie chciało mu się oglądać spotkania o złoty medal między Francją a Brazylią. "Miałem w tym czasie ważniejszą rzecz. Jechałem pociągiem do Londynu - wypalił.

Reklama

Anglia stanowi najpoważniejszy przystanek w karierze Anelki. Z PSG piłkarz został wypożyczony na rok do Liverpoolu. Tu na jego wątpliwym talencie poznano się już po miesiącu. Po tym czasie kibice wystosowali do trenera petycję, by nie wystawiał nigdy więcej Anelki. Na nieszczęście fanów szkoleniowcem The Reds był wówczas Francuz Gerard Houllier, który dawał swojemu podopiecznemu wiele szans.

Ale i on stracił jednak w końcu cierpliwość, kiedy piłkarz po raz kolejny zawiódł. Do dziś nie wiadomo, czym kierował się Kevin Keegan, kiedy płacił za Anelkę po tak słabym sezonie 12 mln funtów, najwięcej w historii Manchesteru City. Anglik był kolejnym człowiekiem, który uległ mitowi Francuza. Opinia młodego-zdolnego zawodnika ciągnęła sią za nim, odkąd skończył 17 lat i po raz pierwszy odszedł z PSG do Arsenalu.

Już wtedy Anelka pokazał swoją najbardziej charakterystyczną cechę – pazerność. Jednak nie na gole, a na pieniądze. Mimo że nie był pełnoletni, mówił: "Kasa jest dla mnie najważniejsza." Po wspomnianym na początku sezonie 1998/99 potwierdził tę tezę: odszedł z Arsenalu tylko dlatego, że klub nie chciał mu zaoferować nowego kontraktu. Zupełnie nie brał pod uwagę faktu, że menedżer klubu Arsene Wenger opiekował się nim podczas trudnych początków w Londynie jak synem. Piłkarz działał według zasady: zero sentymentów, liczą się tylko pieniądze. Zdenerwowani fani Kanonierów przyczynili się więc do tego, że w plebiscycie „The Sun” transfer Anelki okazał się najgorszym, najbardziej żenującym w historii angielskiego futbolu.

Grając w Manchesterze City Francuz przestał niespodziewanie mówić o pieniądzach. Powód? Przeszedł na islam. Wraz ze zmianą religii dokonał modyfikacji swojego wizerunku. "Teraz najważniejsza jest dla mnie medytacja. Uwielbiam siedzieć do czwartej nad ranem nad Koranem i zastanawiać się nad sensem życia. Idę w ślady Roberto Baggio, z tym że on kocha Buddę, ja Allaha" - opowiadał piłkarz.

Jeśli ktoś uwierzył wtedy w obraz Anelki-ascety, to popełnił błąd. W 2005 roku futbolista opuścił Manchester City głównie dlatego, że Turcy z Fenerbahce oferowali mu lepszy kontrakt. Naturalnie oficjalnym powodem, dla którego piłkarz wybrał Stambuł, była chęć bycia „bliżej Allaha”...

W swoim religijno-piłkarskim postanowieniu Anelka wytrzymał ponad dwa lata. Po tym czasie Stambuł go znudził. Tureckie gazety pisały, że coraz częściej korzysta ze statusu gwiazdy i nie pojawia się na treningach, że wydaje tysiące dolarów miesięcznie w miejscowych klubach. Aż wreszcie Anelka powtórzył swój wyczyn z czasów gry w Realu – zastrajkował, tyle że tym razem oficjalnie.

Zrobił tak, bo Fenerbahce odrzucało oferty angielskich klubów – Newcastle i Boltonu. "Chcę wrócić na Wyspy, do cywilizowanego świata" - mówił Anelka. Przy tej okazji nie wspominał już o Allahu i religijnych doznaniach...

Szantażowani przez zawodnika działacze Fenerbahce w końcu mu ulegli. Sprzedali Francuza do Boltonu. Grając w tym klubie Anelka na dobre wrócił do reprezentacji, do której nigdy nie miał szczęścia. Poza mundialem w 1998 roku nie powołano go też na mistrzostwa świata cztery i osiem lat później. Najpierw Roger Lemerre, a potem Raymond Domenech uznali, że Anelka jest za słaby.

Piłkarza szczególnie zdenerwował brak zaproszenia na turniej w Niemczech. "Skoro za kontuzjowanego Djibrila Cisse zaprasza się Sidney’a Govou, a nie mnie, to znaczy, że coś tu jest nie tak. Raymond Domenech nie wie, co robi" – mówił w czerwcu 2006 roku Francuz.

O dziwo, selekcjoner, mimo krytycznych słów pod swoim adresem, ostatnio powołuje Anelkę. Tak jak większość trenerów uważa go za znakomitego zawodnika. Podobnie myślą Avram Grant z Chelsea i Alex Ferguson z Manchesteru United. Obaj panowie już tej zimy chcą ponoć kupić Anelkę z Boltonu. W tym miejscu warto sobie zadać pytanie: co takiego widzą we Francuzie znani i dobrzy fachowcy? Na pewno nie superskutecznego napastnika. Przecież niemal w każdym klubie, w którym grał, Anelka nie strzelał zbyt wiele. Real Madryt: 38 meczów/9goli, PSG: 56/18, Liverpool 22/5, Arsenal 90/28, Fenerbahce 57/16, Bolton 52/21. Tylko w Manchesterze City miał dobry bilans – 103/46.

O wyjaśnienie fenomenu Anelki pokusił się kiedyś Johan Cruyff. "W wieku 18-19 lat ten chłopak był naprawdę znakomity. Później radził sobie coraz gorzej, ale trenerzy inwestowali w niego, bo wierzyli, że się obudzi. Każdy szkoleniowiec miał też pewnie w sobie takiego małego egoistę, który podpowiadał mu: ja będę tym, który wyciągnie Anelkę z kryzysu" - tłumaczył Cruff.

Słowa Holendra brzmią wyjątkowo mądrze. Grant i Ferguson powinni ich posłuchać, jeśli nie chcą narazić się na wydanie kilkunastu milionów funtów i na kłótnie o liczne drobnostki. I niech nie zwiedzie ich to, że Anelka pozornie się ustatkował. To fakt, że w tym roku wziął ślub z Barbarą Tausią, a od kilku miesięcy nie słychać nic o kolejnych skandalach z jego udziałem. Tyle tylko, że w wakacje, gdy Bolton sprzedał kilku zawodników, doszło do takiej oto sytuacji: Anelka zaczął przebąkiwać, że odejdzie, bo Bolton jest zbyt słaby. Zamilkł dopiero wtedy, gdy otrzymał od menedżera Sammy’ego Lee solidną podwyżkę. Widocznie niektórzy ludzie w ogóle się nie zmieniają...