Rafał Ulatowski prawdopodobnie zostanie jednym z dwóch asystentów Leo Beenhakkera. Kto, oprócz trenera Zagłębia Lubin, będzie pomagać Holendrowi? Albo Maciej Skorża, albo Jan Urban, albo Czesław Michniewicz. Taki wybór ma Beenhakker. Nawet, gdyby chciał ściągnąć do Polski Marco van Bastena, to by nie mógł. Bo listę kandydatów na asystenta selekcjonera stworzyła grupa trenerów zatrudnionych w PZPN – między innymi Jerzy Engel, Andrzej Strejlau, Antoni Piechniczek - i nie podlega ona modyfikacji. Dziwne. Rafał Janas nie był wybierany na asystenta Pawła Janasa (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa) z jakiejś listy - przypomina DZIENNIK.

Reklama

Dlaczego Janas mógł, a Beenhakker nie może? Przede wszystkim dlatego, że Beenhakkera w Polsce już nie powinno być. Powinien na stałe wrócić do Holandii, co wieczór wypływać łódką na jezioro i pisać swoje opowiastki. Powinien robić cokolwiek, byle nie zajmować się dalej polską kadrą. Bo Leo zawalił sprawę. A gdy zawalasz sprawę, to - tak jak Janas, czy Engel - przestajesz być selekcjonerem. Taka stara zasada, która dotyczyła niemal wszystkich polskich trenerów. Dlaczego Beenhakker miałby działać na innych zasadach? Tylko dlatego, że jest Holendrem? Przecież to absurdalne i niesprawiedliwe. Prawdopodobnie z takiego założenia wyszła grupa skupiona wokół Engela.

Beenhakker nadal jest zatrudniony w PZPN dlatego, że związek musiałby mu zapłacić kilkumilionową odprawę, gdyby zerwał z nim kontrakt i dlatego, że stoi za nim prezes Michał Listkiewicz. Gdyby nie to, Leo już po meczu z Chorwacją na Euro 2008 zdawałby służbowy telefon. Pierwszą przeszkodę dałoby się ominąć, gdyby Beenhakker sam złożył dymisję. Na to się na dzień dzisiejszy nie zanosi, ale można go do tego niejako zmusić – na przykład działając mu nerwy, najlepiej publicznie krytykując i podrzucając listę kandydatów na asystenta.

O wiele poważniejszą przeszkodą jest Listkiewicz, który Beenhakkera wymyślił, ściągnął do Polski i przez dwa lata ręczył za niego głową. Prezes PZPN zdaje sobie sprawę, że Holender nadal, mimo wszystko, ma blisko 70-procentowe poparcie w społeczeństwie. Jeśli będzie go bronił w tych trudnych chwilach, to będzie bronił i woli ludu. Jednocześnie zyska dozgonną wdzięczność samego Beenhakkera. To może zaprocentować w październiku, podczas wyborów na prezesa PZPN (Listkiewicz powiedział nam, że raczej będzie kandydować). Beenhakker stwierdzi, że nie wyobraża sobie, aby prezesem został ktoś inny i sprawa załatwiona. Listkiewicz pozostanie prezesem, może nawet da Beenhakkerowi podwyżkę, a Engel i spółka będą sapać z wściekłości. To wszystko możliwe, ale pod warunkiem, że reprezentacja Polski będzie efektownie wygrywać w eliminacjach do mistrzostw świata. Wtedy nawet najbardziej subtelne formy wymuszania i zastraszania, jakie stosują niektórzy działacze PZPN, mogą okazać się niewystarczające.

Reklama

Jest jeszcze inny scenariusz, chyba bardziej prawdopodobny. Prezesem PZPN zostaje Jerzy Engel, albo ktoś z jego zaufanych współpracowników. Listkiewicz skupia się na organizacji Euro 2012, zaliczaniu zebrań, konferencji i przyjęć, a na zarządzanie związkiem zaczyna brakować mu i czasu, i siły. Leo jest coraz mocniej rugowany, coraz częściej krytykowany i coraz bardziej pozbawiany jakiejkolwiek władzy. Albo rezygnuje, albo awansuje na mundial mając na głowie całą rzeszę działaczy - moralizatorów. Prędzej czy później odpada, a wtedy jego miejsce zajmuje jeden z trenerów, który został "wychowany” przez nowe kierownictwo PZPN - Skorża, Urban, Michniewicz, albo Ulatowski. Żaden z nich nie śmie sprzeciwić się woli zarządu, żaden z nich nie będzie miał wygórowanych wymagań, ani wybujałych ambicji. Za to każdy z nich będzie bardzo wygodnym dla PZPN selekcjonerem - albo przynajmniej wygodniejszym niż Beenhakker.

W całej tej rozgrywce najważniejsze role grają zazdrość (dlaczego Leo jest bardziej popularny niż ja i dlaczego - na Boga! - zarabia więcej niż ja?) oraz zwykła żądza władzy. Owszem, nie można generalizować. Merytoryczne argumenty także przemawiają za tym, że wpływy Beenhakkera należałoby nieco zmniejszyć. Jednak po co to robić w takim stylu i w takich okolicznościach? Czy trzeba negocjować z Holendrem przedstawiając mu listę nie do odrzucenia, wykorzystywać go do gierek o fotel prezesa PZPN i władzę w polskiej piłce?

Listkiewicz sugeruje, że psy szczekają (czyli niektórzy działacze), a karawana (reprezentacja) jedzie dalej. Ale to nie jest szczekanie tylko ujadanie. A karawana nie jedzie, tylko się ślimaczy. Tak to jest, jak się miesza politykę do sportu. Jak zawsze w PZPN.